Info

avatar Bloguje shovel z miejscowości Tychy. Przejechałem 12019.61 kilometrów w tym 3664.05 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.62 km/h i mam ją głęboko w dupie ;-)
Więcej na moim www.
Polecam: Snowboard Sklep Snow4Life
Portal o treningu siłowym i funkcjonalnym mojego autorstwa


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy shovel.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2010

Dystans całkowity:166.40 km (w terenie 136.00 km; 81.73%)
Czas w ruchu:19:59
Średnia prędkość:8.33 km/h
Maksymalna prędkość:53.00 km/h
Suma podjazdów:8723 m
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:23.77 km i 2h 51m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
11.72 km 11.50 km teren
01:20 h 8.79 km/h:
Maks. pr.:42.10 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:727 m
Kalorie: kcal

Śnieżne enduro ;-)

Niedziela, 28 listopada 2010 · dodano: 28.11.2010 | Komentarze 4

Poranny SMS. "Gdzie jesteś?"... Gdzie jesteś, gdzie jesteś... kurna w łóżku. Która jest godzina?9:40? Ja je**ie. Zaspałem. Co robić? Późno już, zanim dojadę w góry trochę czasu minie... Czy warto? EEEE... Warto!
Szybkie śniadanie, rower pakuje do Uniaka (bo Escort poszedł na złom w tym tygodniu) i chwilę przed 12 docieram do parkingu pod Dębowcem. Rozpakowywanie Zanim rower rozpakowałem i wyregulowałem minęło kolejnych 20-30 minut, ostacznie zanim ruszyłem zdązyłem już trochę zmarznąć. Trudno, rozgrzeję się po drodze.

Pocieszające było to, że już po paruset metrach, tuż przed schroniskiem nad Dębowcu napotkałem na 1go rowerzystę tego dnia(swoją drogą, zawsze mnie bawiło określanie tego obiektu "schroniskiem" - kurna przed czym tu się chronić w mieście? Może przed dzikimi lokalesami?)

Podjazd jechało się całkiem sprawnie, i po godzinie byłem już pod schroniskiem na Szyndzielni, tam chwilka postoju, wszamanie Snickersa, pamiątkowe fotki, ubieranie ochronek i w dół. A właściwie to początkowo było w górę, bo myślałem o zdobyciu jeszcze dzisiaj Klimczoka, ale po chwili namysłu stwierdziłem że lepiej jak zjadę od razu, bo mam sporo pracy na jutro i nie powinienem się obijać aż tyle.

Pod schroniskiem na Szyndzielni


Rower ma na sobie jeszcze całkiem sporo Babiogórskiego błotka

Zjazd na dół w całości zielonym szlakiem - jechało się bardzo fajnie :) Na górze, na tych bardziej stromych, kamienistych fragmentach zaliczyłem ze 2-3 podpórki, ale gleby nie było:) Niżej, czyli w zasadzie od 2go przecięcia szlaku z czerwonym, jazda już była bardzo płynna i wbrew zapowiedziom grupy turystów że mnie będa zbierać ze szlaku za chwilę udało się dojechać w dół bez żadnych problemów:)

Prędkości może nie były astronomiczne - w zakresie 30-40 km/h, ale jak na pierwszy raz od miesięcy na śniegu... było całkiem ok:)

swoją drogą - zauważyłem ze ostatnio stosunek kilometrów przejechanych autem do tych przejechanych rowerem ustalił się na 10:1, mam nadzieje że tak nie będzie przez całą zimę, bo w końcu rowerowanie powinno być sportem pro-ekologicznym:)

Track GPS

Dane wyjazdu:
17.20 km 16.50 km teren
03:30 h 4.91 km/h:
Maks. pr.:48.80 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1080 m
Kalorie: kcal
Rower:

Unfinished business

Niedziela, 21 listopada 2010 · dodano: 21.11.2010 | Komentarze 11

2:40... alarm w telefonie, ale ja i tak już nie śpię od dobrych 10 minut. Już czas się zbierać, kilometrów do pokonania samochodem jest trochę.
Pakuję się, włączam radio, akurat się zaczyna "Midlife Crisis" Faith No More. To nie może być przypadek, szykuje się coś większego...


Do celu blisko 110 km, a po drodze psychika zalicza pierwszy test - rzęsisty deszcz w okolicach Suchej Beskidzkiej i Makowa Podhalańskiego. Niedobrze, oby na miejscu było sucho.
Przed Wadowicami blisko 20 minut postoju na zamkniętym przejeździe kolejowym. Dróżnik usnął? W końcu się toczy jakiś skład, ruszam dalej.

Do celu podróży samochodem docieram o 5 z minutami. Wypakowuje rower, światła, zakładam zbroję. Zimno. Szlag by trafił takie pomysły... Trudno. Nikt mi nie kazał, jestem na własne życzenie. Czas zacząć wyścig z czasem...
Po kilkuset metrach asfaltem a później błotną drogą docieram do żółtego szlaku, przekraczam granice i jadę do góry. Zgodnie z moimi przypuszczeniami szlakiem jedzie się bardzo dobrze, chociaż co jakiś czas wyrzucają mnie z siodła uślizgi na liściach czy też luźne kamienie.
A jeśli chodzi o liście - jest ich masaa....

Szlak trochę się zmienił od ostatniej mojej wizyty, niestety na gorsze. Wichury zniszczyły wiele drzew, oprócz tego widać że pojęcie zwózka jest leśnikom nawet na terenie Parku Narodowego nieobece.

O 6:30 jest już jasne że nie zdążę na wschód słońca. Ale to może i dobrze, bo jak się okazało później, niektóre fragmenty szlaku i za dnia były skrajnie nieprzyjazne...

Chwilę przed 7 pierwszy postój przy osuwisku, kawałek wolnej przestrzeni to i zdjęcia. Kiedy przystanąłem, rozejrzałem się... stwierdziłem że było warto tak wcześnie wstawać.


Pierwsze promienie słońca


Może nie było to oglądanie wschodu "bezpośrednio" ale też miało to swój urok...

Jako że byłem już od jakiegoś czasu na szlaku łączonym czerwonym / żółtym jazda szła bardzo sprawnie. Do schroniska dotarłem chwilę po siódmej, pierwsza proba podjazdu na przełęcz... nie, to się nie da. Rower na plecy i spacerek... Do przełęczy udaje się przejechać dosłownie sto metrów, reszta to noszenie / pchanie. dotarłem tam jakoś w okolicach godziny ósmej, pierwsi turyści już schodzili, no cóż - oni może ten wschód obejrzeli...

Mnie tymczasem czekały bardzo strome schody, których pokonanie z rowerem na plecach zajęło mi dobre 15 minut... Przy okazji po raz kolejny okazało się że zbroja się przydaje - rower się bardzo dobrze podpiera na plastikach:)


na przełęczy dzień już w pełni


doskonała przejrzystość powietrza - nocne opady musiały "zmieść" zanieczyszczenia


tamte pasmo miało również zostać dzisiaj zdobyte

Na przełęczy chwila na odpoczynek, ubranie (na moje szczęście!) kurtki z windstopperem, kominiarki i w drogę. O ile niżej temperatura była dodatnia i było całkiem przyjemnie, o tyle na już na poziomie 1100 metrów przebiegała dzisiaj granica "zamarzalności". A Przełęcz przecież jest położona na ponad 1400 metrach...


celu jeszcze nie widać

Początkowe metry przejeżdżam bardzo sprawnie - choinki i kosodrzewina dobrze chroni od wiatru. W międzyczasie oswajam się z tym, że nie będzie mi dane dzisiaj zbyt szybkie zjeżdżanie w tym terenie - sporo szronu, lodu - ślisko...


kolejne widoki. Coś leniwie ten dzień wstaje... a może to cień Wielkiej Góry robi taki efekt?


w drodze powrotnej tą "ściankę", jako jedyną na trasie, udaje mi się zjechać

Im wyżej tym chłodniej - to normalne. Ale dzisiaj było to szczególnie zauważalne - o ile jeszcze na Przełęczy szronu było relatywnie mało, o tyle na wysokości 1500-1550 metrów jest już go sporo, a cała kosodrzewina jest jakby "polana" lodową polewą.


rzut okiem w kierunku mniejszej siostry


co tam się kotłuje?

Po wyjściu powyżej linii kosodrzewiny, na wysokość ~1650 metrów mogłem już całkowicie zapomnieć o jeździe. Wiatr był tak silny, że wywrócił mnie dwukrotnie razem z prowadzonym przeze mnie rowerem, a lekki nie jestem - 75 kg + plecak + rower? jakieś 95-100 kg wagi łącznej. Roweru nie można było też nieść, bo działał jak spadochron, który w tych warunkach pociągnąłby mnie w przepaść.
Przedzieram się dalej w kierunku szczytu, chociaż warunki robią się coraz bardziej ekstremalne. Wydychana para z ust zamarza w przeciągu sekund na okularach, brwiach, nosie. Trudno powiedzieć ile to było w km/h. 70?80?100? w dolinach takich wiatrów nie ma...
Co chwilę szukam schronienia za usypanymi kupkami - kurhanami. Idę dalej...
... ale ta wędrówka ma swój kres. Na wysokości ok. 1705 metrów, na kilkadziesiąt metrów przed osiągnięciem celu musiałem odpuścić. Nie miałem siły iść wyżej, nie potrafiłem utrzymać się na oblodzonych kamieniach... no i przede wszystkim - nie miałem żadnego pomysłu jak wciągnąć na górę rower w tych warunkach.
Dobrnąłem do kamiennej zasłony, gdzie przełknęłem pół bułki z goryczą porażki.. tak blisko a jednak tak daleko. Nie udało się.
W międzyczasie dochodzi piechur, schodzący z góry który mówi że tam jest jeszcze gorzej (a może być?) Jego zegarek wystawiony na wiatr po chwili pokazuje temperaturę -14 stopni. To pewnie tłumaczy dlaczego na systemie nośnym plecaka pojawił się lód, a mój - jakby na to nie patrzeć - dobry, zimowy zestaw ubrań nie dawał rady.


miejsce mojej kapitulacji...
Po chwili piechur skierował się w dół, a ja ubrałem w tym czasie ochraniacze na kolana, bardziej po to żeby móc schodzić na czworaka aniżeli żeby zjeżdżać. Zziębnięty wcale nie miałem specjalnej ochoty wychodzić na tą pizgawicę, no ale jak trzeba to trzeba.

Powrót na otwartej przestrzeni był jeszcze gorszy, ale jakoś udało mi się dobrnąć do kosówki, gdzie w końcu wiatr się uspokoił. Wsiadam na rower, chcę się wpiąć... dupa! nic z tego. Blok z butów pozostał gdzieś na trasie, a więc po raz drugi w ciągu 2 miesięcy będę zjeżdżał "na jednej nodze", tylko że tym razem ta górka nie ma 800 m npm...

Chwilę później orientuję się że przerzutki zamarzły - no nic, trzeba rozruszać... wyjścia linek były oblepione 2-3 mm warstwą lodu.
Ok, udało się.. Nawet w pewnym momencie zaczęło mi się względnie sprawnie jechać - udało się pokonać pierwszą ściankę, drugą - większą - sobie odpuściłem, bo powrót helikopterem drogą okrężną przez szpital mi średnio odpowiadał.


widoki były najlepszym środkiem uspokajającym


rzadki rzut okiem na słowacką stronę

Po zjeździe do Przełęczy chwila na podziwianie widoków, parę fotek... Fajnie jest. Gdyby nie ten wyrwany SPD'ek pewnie objechałbym to-co-niezdobyte dołem i zdobył co nieco z pasma Policy.

Pasmo Jałowieckie. Niby wysokie góry, a jakieś takie karłowate się wydają ;-)

Zjazd z przełęczy drogą męki okazał się prostszy niż myślałem. O ile pierwsze schody musiałem sprowadzić - te najbardziej strome - zresztą... z tego co wiem tylko nieliczni tędy potrafią zjechać :)
O tyle cała następna część poszła mi bardzo sprawnie. Niestety ruch turystyczny trochę się nasilał, a koło schroniska zaparkowany był wóz parkowców, więc tamtą okolicę grzecznie przeprowadziłem.
Po wjechaniu spowrotem na czerwony/żółty spokojny zjazd do samochodu, jeszcze tylko kilka podpórek i jedna prawie-gleba i jestem na miejscu.
Niestety duża ilość błota i liści trochę zabrała przyjemności ze zjazdu, ale może to i dobrze - bo był przynajmniej trochę dłuższy...

tracka GPS dzisiaj nie ma - urządzenie zamarzło i zdechło, powoli dochodzi do siebie:) Punkt startowy 695m, docelowy 1725m, osiągnięty ~1705m, łącznie przewyższeń ok. 1080 metrów (uwzględniając spadki)

Jeszcze ostatnie foto z wyjazdu... który traktuje jako swego rodzaju "unfinished business" - do poprawy w przyszłym roku.


Za dzisiejszy wypad przysługuje mu dodatek za pracę w warunkach szkodliwych

Dane wyjazdu:
17.20 km 11.00 km teren
03:20 h 5.16 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1040 m
Kalorie: kcal

Pilsko na deser

Niedziela, 14 listopada 2010 · dodano: 14.11.2010 | Komentarze 9

Krótki kilometrażowo, ale wymagający kondycyjnie wypad na zakończenie weekendu endurowego. Dzisiaj była świetna pogoda, w związku z czym fotek jest dość dużo... całe 21 :)

Wystartowaliśmy z Przemkiem około 11 z Korbielowa, spod Smreka, i rozpoczęliśmy podjazd żółtym szlakiem w kierunku Pilska. Czasem dobrze, że człowiek będąc u podnóża większej góry nie widzi jej szczytu, bo mógłby zwątpić...
Początek żółtego to asfaltowy podjazd, jednak szlak dość szybko z niego "schodzi", przechodząc przez strumień i prowadząc dalej bardzo urozmaiconym singlem.


początek szlaku jest dość niepozorny


podjazd jest bardzo urozmaicony;-)

Dzisiaj było dość mokro, więc podjeżdżało się raczejciężko. Brakowało przyczepności tylnego koła, a na żółtym szlaku jest bardzo dużo różnego rodzaju kamieni czy progów korzennych. W wielu miejscach przejeżdża / przechodzi się też przez klasyczne ogródki kamienne, z głazami wielkości sprzętu RTV... no może jedna lodówka też by się znalazła :-)
Dodatkowo - zacząłem odczuwać skutki piątkowej kontuzji kostki... i nie było to zbyt przyjemne:)


jedna z wielu kamiennych sekcji


tutaj jeszcze miałem nadzieję że szlak z czasem zrobi się łatwiejszy;-)


niestety ciąg dalszy wyglądał głównie tak...

Po pewnym czasie szlak dołącza do nartostrady / zielonego szlaku, by później odbić w las i na polankę prowadzącą do Hali Miziowej.
Tutaj próbując podjechac pod kolejny kamienny próg jakoś tak nieszczęśliwie się uśligzngęłem, że z całej siły przypieprzyłem kolanem w kierownicę... Na szczęście jej się nic nie stało ;-) Bo ja przez najbliższe 5 minut nie umiałem ustać na nogach. No ale... trzeba być twardkim nie miętkim :-)

Od momentu wejścia na polankę przed Halą Miziową mogłem na dłuższą chwilę zapomnieć o jeździe. Mokro, błotno... Wszelkie próby ruszenia kończyły się mieleniem w miejscu.

Ostatnie metry przed schroniskiem jednak udaje się pokonać w siodle, więc "hańby nie było" i dotarliśmy tam na kołach:-)
Mały posiłek regeneracyjny i dalej w górę na kopułę szczytową...


a na szczyt wchodzę tak ;-)


pchać też można, ale... chyba trudniej:-)

Niestety na szczyt wjechać się rowerem nie da. Jest za stromo, w dodatku dzisiaj było bardzo mokro/błotniście, i człowiek idąc po trawie ześlizgiwał się wraz z jej kępkami.. Aż się szczerze mówiąc dziwię, że przy takiej galaretowatej konsystencji ta część góry się nie osunęła jeszcze.
Od końca wyciągu da się już jechać w kosówce. Całkiem przyjemna odmiana :-)
W dodatku... wystarczy się obrócić, i zobaczyć że widok zapiera dech w piersiach :)


wystarczy się obrócić...


rzut oka w kierunku Trzech Kopców i Rysianki...

Prawdziwa nagroda za trudy wjazdu / wspinaczki czeka jednak na szczycie. Wspaniała panorama Tatr, Beskidów, pasm górskich Słowacji... Perfekcja! Naprawdę... warto było. Szkoda tylko że tyle ludzi wokół... będę musiał kiedyś odwiedzić to miejsce o wschodzie słońca.


panorama Tatr


Wielki Chocz - pomyliłem się jednak i to nie jest Wielki Rozsutec ;-)


...


Diablak

Po chwili spędzonej na szczycie przyszedł czas na uzbrajanie się i przygotowanie do zjazdu.
Przy okazji sobie "oblukałem" sprzęt od Przemka... no krzywdy to on zdecydowanie z nim nie ma :-)



Santa Cruz VP-Free, skok - 200/200 mm


pamiątkowa fotka - mój rower wygląda jak krosik przy sancie:)

W dół ruszamy początkowo zielonym szlakiem przez kosówkę- po to aby dotrzeć do granicy (bo Pilsko, jakby ktoś nie wiedział, jest na Słowacji).
Ten fragment jest bardzo przyjemny i zabawny, bo kosówka bardzo chętnie "przytrzymuje" podczas zjazdu


Przemek na jednym z wielu progów


ostatnie metry wypłaszczenia...

Jako zjazd obieramy niebieski szlak do przełęczy Glinne. Na mapie wygląda dość ciekawie, a będąc jeszcze na Hali Miziowej zadzwoniłem do Kartoniera, aby upewnić się co do tego, że jest przyjemny.
No cóż... był. A może i byłby, gdyby nie bylo tak mokro.

Fragmenty podszczytowe to zjazd praktycznie w strumieniu, na całej długości są wypłukane mini-wąwozy o szerokości 20-40 cm i głębokości sięgającej metra. Płynny zjazd uprzykrzają też "dziury niespodzianki".
Sekcję podszczytową zamyka spora ścianka - w pionie będzie z 20 metrów? Nachylenie dobre 60-70 stopni, oczywiście wypłukane koryto. Nawet nie próbowałem zjeżdżać :)


gleba Przemka + tu zaczyna się ścianka

Dalsza część zjazdu przebiega z małym "wałkiem", a mianowicie - znowu łapię snejka! Nokian ma chyba jakieś konszachty z wężami, bo na łysych Nobby Nicach nie łapałem kompletnie kapci, a na NBX'ach je łapie nawet kiedy pompuję ponad 3 atmosfery.


to te przyjemniejsze fragmenty szlaku. O zgrozo:P


zjeżdżałem tak szybko że Przemek nie zdążył fotki zrobić ;-)

Szlak graniczny ogólnie najbardziej przypomina rynsztok. Może w suchych warunkach byłoby trochę lepiej - mi brakowało przyczepności z tyłu, i ujeżdżałem praktycznie na wszystkim... szczególnie po snejku - bo wtedy dobiłem tył na 4 atmosfery.

Na szlaku sporo luźnych kamieni, dziur, uskoków korzennych, jakieś zwalone drzewka no i bardzo dużo wody.
W momencie kiedy szlak się wypłaszcza mamy dodatkowe urozmaicenie w postaci gigantycznego bagna - jedziemy cały czas w błocie, momentami sięgającym przerzutki tylnej...

Po zjeździe do drogi asfaltowej zjeżdżamy do miejsca, gdzie jest mozliwe zejście do strumienia i myjemy usyfione rowery... Przy okazji okazuje się że po raz drugi złapałem snejka (przy 4 bar w dętce!), ale na szczęście powietrze ucieka powoli, więc tylko dopompowuje i na szybko zjeżdżamy na parking...


mud on a tires

Track GPS



Dane wyjazdu:
29.40 km 28.00 km teren
03:22 h 8.73 km/h:
Maks. pr.:50.30 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1609 m
Kalorie: kcal

Okolice klimczoka z EMTB

Sobota, 13 listopada 2010 · dodano: 14.11.2010 | Komentarze 2

Wycieczka z ludźmi z forum EMTB. Zebrała się całkiem niezła ekipa - w porywach do 13 chłopa - co jak na tak późną porę roku jest całkiem niezłym wynikiem:)
Start spod Szyndzielni, 6-cio kilometrowy podjazd pod schronisko i chwila oczekiwania na dwójkę spóźnialskich.


jak widać niektórzy mają jeszcze radość z podjazdów ;-)


doskonała widoczność - widać było odległe o blisko 40 km elektrownie jaworzno i łaziska

Zjazd bez szlaku/zielonym, głównie singlami. Pierwszą glebę dzisiejszej wyprawy zaliczyłem ja -> trafilem na przykryty liścmi kamień co zakończyło się małym OTB.

Z Zielonego odbiliśmy na trasę downhillową do Wapienicy... w sumie - całkiem ciekawe urozmaicenie. Muldy, hopki, i skrywane pod liścmi kamienie skutecznie urozmaicały jazdę, a co poniektórzy przypłacili to bliskimi spotkaniami z Matką Ziemią. Aatomowi udała się ta sztuka 2x na odcinku 50 metrów:)

Traska zakończona jest ciekawą, 7-8 metrową ścianką, oczywicie przyprószoną na dole liścmi. Szczęśliwie nikt nie wyglebił:)


Paweł_BB rusza w "otchłań" ;-)


ta sama chwila z innej perspektywy (fot. sretsam)

Ogólnie ta część wycieczki "zjazdowo" szła mi marnie. Wolno, męczyłem się z trasą, jakoś brakowało płynności w jeździe. Prawdopodobnie winowajcą była tylna opona, Nokian NBX, która bardzo ślizgała się na mokrych kamieniach / korzeniach i liściach, co potwierdził jeden z "towarzyszy niedoli", które te oponki kiedyś używał.

Podjazd z Wapienicy na Błatnią niebieskim szlakiem -noo... nie było łatwo. Ok 400 metrów musiałem wypychać, resztę się udało wjechać, ale było to bardzo mozolne... jednak na końcu satysfakcja była:)



w tym miejscu chyba tylko ja zdecydowałem się jechać

Do czasu kiedy dotarliśmy na Błatnią szlaki zdążyły przeschnąć, a wraz z tym poprawiły się dla mnie warunki do zjazdów - Nokian zaczął trzymać:)



w drodze na Błatnią


ostatnie podejście przed schroniskiem

Krótka przerwa na Błatniej w schronisku, i po chwili dalszy ciąg przejazdu do Szyndzielni.
Na polanach przy Błatniej wręcz huraganowy wiatr - ciężko było w ogóle jechać.


widok na Beskid Śląsko-Morawski z Błatniej


na tej polance... mocno zawiewa:)

Tuż przed Szyndzielnią, kiedy już "rozkręciłem się" na zjazdach na dobre, przy wyprzedzaniu jakoś tak zgrabnie najechałem na kamienie, że złapałem snejka. A raczej stadko snejków, bo zużyłem na łatanie dętki 7 łat...i zabrakło. Puściłem ekipę żeby jechała dalej, a ja sobie doszedłem do schroniska, gdzie udało mi się dorwać super glue i z braku czegokolwiek gumowego zakleiłem dziurę fragmentem worka na śmieci. Podziałało :)

Jako że się już ściemniało, a i nie wierzyłem specjalnie w trwałość workowego rozwiązania, ruszyłem w doł - ponownie - zielonym szlakiem.
Nie wiem czy to przez to, że wiedziałem że muszę być szybko na dole bo zaraz zapadnie zmrok, czy po prostu tak samo z siebie wyszło, ale przejazd na dół był bardzo szybki. Miejsca gdzie parę godzn wczesniej jechałem 15-20 km/h teraz pokonywałem przy 40.
Tym razem udało mi się dokończyć zjazd zielonym szlakiem...
tego się nie da opisać, to trzeba przeżyć / przejechać.
Świetny, bardzo szybki i przyjemny szlak. Jazda w rynnie / obok rynny po korzeniach, jakieś małe hopki... dobra widoczność, fajny profil koryta, i w efekcie padł tam dzisiejszy mój rekord prędkości - 50,3 km/h;-)

Po zjechaniu na parking dosłownie po 3 minutach dojechała reszta ekipy, która zjeżdżała inną drogą... ale - ja nie żałuję mojej ściezki. Dawno tak dobrze się nie ubawiłem:-)




Track GPS

Dane wyjazdu:
30.20 km 17.00 km teren
02:35 h 11.69 km/h:
Maks. pr.:50.20 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1109 m
Kalorie: kcal

Na Harcerza

Piątek, 12 listopada 2010 · dodano: 12.11.2010 | Komentarze 4

Krótka, w zasadzie popołudniowa traska z Kartonierem. Początkowo mieliśmy jechac na niebieski szlak na Gaiki, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na zjazd innym "kultowym" szlakiem Beskidu Śląskiego - "Harcerzem" z Błatniej.

Wystartowaliśmy spod Szyndzielni, po godzinie dotarliśmy na szczyt. Warunki średnio przyjemne - mokro i BARDZO silny wiatr, no i uczucie przenikliwego zimna.
Na Błatnią pojechaliśmy czarnym szlakiem omijającym Klimczok. Średnio ciekwy fragment - dużo wody, błota, szeroka szutrówka - cudów nie było.
Na Błatnią dotarliśmy bez większych problemów, zdecydowaliśmy się zjeść coś w schronisku przed ruszeniem w dół.


Kartonier w pełnym pędzie

Samo schronisko... ładne, czyste, schludne. Ale obsługa... powiem szczerze - czułem się tam jak intruz. Kup to żarcie, zjedz i spierd....
Ceny swoją drogą wyjątkowo nieprzystępne - 25 zł za zestaw obiadowy to nawet w górach jest przesada, szczególnie biorąc pod uwagę że solidny obiad na Klimczoku kosztuje 17-20 zł.

Ok. Ze schroniska ruszyliśmy praktycznie prosto na szlak Harcerski.
co tu dużo gadać - rewelacja, chociaż w dzisiejszych warunkach - mokro / ślisko / błotno / dużo liści - szlak był trudniejszy niż się spodziewałem, co poskutkowało dość widowiskową glebą:)
W ostatnim momencie zauważyłem "kołyskę" do koryta małego potoku, zacząłem hamować, źle zbalansowałem ciałem... dobicie amora, odbicie sie od wyjazdu i piękny lot koszący gdzieś w dół.
o dziwo się nie pomoczyłem ;-)


Karton na Harcerzu

Ogólnie, cały szlak to jest singiel, czasem węższy, czasem szerszy. Utrudnienia to m.in przejazdy przez drogi przecinające szlak w poprzek - naprawdę są zdradliwe i nie zawsze widać że coś takiego się czai, + jakieś korytka, strumyczki... do tego w jednym miejscu jest tak fajnie ściezka wyprofilowana że ściąga w drzewa:)


Ja też jakoś sobie radziłem :P

Podsumowując - szlak polecam. Ale nie jest taki łatwy jak to mogłoby się wydawać po załączonym filmiku :)

filmik ze szlaku - sprzed roku

Track GPS


Dane wyjazdu:
34.88 km 27.00 km teren
03:17 h 10.62 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1508 m
Kalorie: kcal

Gloria Victis

Sobota, 6 listopada 2010 · dodano: 06.11.2010 | Komentarze 3

Cotygodniowy wypad w góry. Kolejny raz - Beskid Mały, kolejny raz z ludźmi z EMTB - Tomkiem Dębcem i Nokiannem. Tym razem miejscem docelowym była Jawornica, gdzie stoi krzyż, pod którym mielismy zapalić znicz upamiętniający forumowiczów - Jana i aDHd Cegłę, którzy zginęli w tym tygodniu w Alpach.
Ale po kolei...

Start zaplanowaliśmy w Targanicach. Pierwsze metry to asfaltowy podjazd na Beskid Targanicki, później - już tradycyjnie - zielonym szlakiem na przełęcz Kocierską. Na Kocierzy - decyzja, zmieniamy pierwotnie planowaną trasę, i jedziemy na Potrójną czerwonym szlakiem.

Do Potrójnej udało się dojechać całkiem sprawnie i bez wpychania, przynajmniej w moim przypadku (poza kilkumetrowym fragmentem kiedy zamienilem się z Tomkiem rowerami)
Na Potrójnej pierwszy "zonk" tego dnia - obniżając siodło ułamałem szybkozamykacz. Na szczęście w takich sytuacjach, gdy wycieczka wisi na włosku, najczęściej znajduje się najmniej spodziewane rozwiązania - udało się zcisnąć obejmę śrubę z mocowania od Bocialarki.


okolice potrójnej, fot. Tomek Dębiec


okolice Łamanej Skały, fot. Tomek Dębiec

Jedziemy :-)
Z Potrójnej na Łamaną Skałę, po czym odbijamy na zielony szlak na Gibasów Wierch. Poprzednio robiłem go "w drugą stronę", w tą dzisiaj przejeżdżaną jest trochę trudniejszy i szybszy.
Zresztą, nadążanie za Tomkiem tez sprawia że szlak jest trochę trudniejszy :)
Miejsca gdzie normalnie pewnie bym przejeżdżał połowę wolniej dzisiaj pokonywałem względnie sprawnie i szybko, rynny, kamienne odcinki - wszystko z prędkościami wahającymi się od 25 do 45 km/h.
W jednym miejscu "chyba" trochę przesadziłem bo złapałem pięknego "snejka" i powietrze z tylnego koła uszło w ciągu dosłownie paru sekund... gdyby kózka nie skakała ;-)


okolice Gibasów Wierchu fot. T.Dębiec

Sam zielony szlak jest w odcinku blisko Łysiny bardzo widokowy. Piękna, szeroka panorama Beskidu Żywieckiego i - fragmentarycznie - śląskiego.


Nokiann na zielonym szlaku fot. T.Dębiec


Tomek, dzisiaj na pożyczonym od żonki rowerze

Zjazd ze szlaku w kierunku Kocierzy jest dość stromy i umiarkowanie trudny, głównie z powodu gęstego dywanu kamieni, który mocno rzuca rowerem.

Na dole okazało się że Bartkowi pękła podczas zjazdu śruba mocująca damper, i mimo iż na szybko zaimprowizowaliśmy naprawę łatką ;-) nie pokusił się o dalszą jazdę terenem, tylko pojechał asfaltem na Kocierz, gdzie miał trochę odczekać aby później zjechać do samochodów.

My tymczasem z Tomkiem pojechaliśmy znowu w stronę Potrójnej - chcieliśmy wjechać żółtym szlakiem w okolice schroniska, jednak okazał się trochę zbyt stromy (nawet na drzewie, po znaku zaznaczającym skręt szlaku, była informacja "STROMO W GÓRĘ :-)". To stromo to była prawdziwa ścianka:)
My tymczasem zdecydowaliśmy się - sugerując się mapą - pojechać w górę drogą wzdłuż strumienia.
Oho... żeby tam była droga. Co prawda były w tym strumieniu ślady zwózki, ale... no jeśli tutaj coś jeździło kiedykolwiek, to miało to gąsienice i lufę z przodu.

Nasz "skrót' zafundował nam ok 500 metrów noszenia rowerów na plecach i kolejny kilometr wypychania. No ale co to za enduro bez pchania:)

Koło 15 byliśmy już na Potrójnej, krótki postój, napotkanie na jakąś grupę offroadowców jeepami i zjazd do Jawornicy.


i po raz kolejny fotka z zielonego szlaku - widok na b. Żywiecki

Do Jawornicy jechało się świetnie. Trochę mniej błota niż było tydzień temu.
Pod krzyżem chwila przerwy, zapalenie znicza, przygotowanie rowerów do ostatniego zjazdu tego dnia i w dół.... :)

poniżej jeden z filmików sp. Cegły...


track gps

Dane wyjazdu:
25.80 km 25.00 km teren
02:35 h 9.99 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1650 m
Kalorie: kcal

masyw klimczoka z (prawie) każdej strony

Poniedziałek, 1 listopada 2010 · dodano: 01.11.2010 | Komentarze 1

Dosyć spontaniczny wypad w Beskid Śląski. Rano sprawdziłem warunki na Szyndzielni (kamerka on-line), okazało się że śnieg w okolicach szczytu stopniał. Super - jadę.
Na parkingu pod Dębowcem byłem jakoś koło 11, start - czerwonym do góry. Po kilkuset metrach zdejmuje kurtkę i rękawiczki, i dalej już do góry bez przerwy. Na szlaku spotykam kolarza z Dębicy - pozdrawiam w tym miejscu serdecznie!
Pod górę jechało się świetnie, bez odpoczynków - pod schronisko dotarłem po 50ciu minutach od wyruszenia.
Dalej - na Klimczok żółty, najpierw jednak rozprawa z kamieniami koło schroniska, które mnie pokonały kiedy miałem jeszcze Terrago... tym razem poległy pod moimi kołami:-)
Na Klimczok również udało mi się wjechać, bez podpórki, bez przystawania. Kolejny raz full udowodnił swoją wyższość, bo poprzednio 2x na szczyt rower wpychałem.
Na Klimczoku krótka pauza, ubieranie ochraniaczy i w drogę - do siodła:)


widok na schronisko - tam się wybieram, jednak dość okrężną drogą...

Po zjeździe do siodła - zjazd niebieskim "ej Dorian, ale tu jest urwisko!" (cyt. Grzybu - na rozpoczęcie sezonu ;-). Niestety nie był tak ciekawy jak miałem nadzieję - w zasadzie jest to po prostu stroma rynna z dużymi, luźnymi kamieniami. Nic szczególnego.
Po dojechaniu do skrzyżowania niebieskiego z zielonym skręciłem w ten drugi, i podjechałem "od drugiej strony" pod schronisko. W schronisku obiadek, i szybkie ruszenie do siodła. wybór - czerwony do Karkoszczonki.
Szlak przejechałem drugi raz, tym razem sekcja korzenista poszła mi trochę lepiej, ale dalej cośtam prowadziłem. Ogólnie nie wiem czy on jest do przejechania w całości - mało miejsca jest na nabranie szybkości przed pokonywaniem następnych przeszkód.
Za to początek szlaku jest ciekawy - stromo, z jedną mini ścianką :)
Dalej do przełęczy zjeżdża się albo rynną zwózkową (syf) albo ścieżkami między ściętymi gałęziami, pniakami itp (syf, ale ciekawszy;-)


widok z czerwonego na Skrzyczne - przejrzystość powietrza dzisiaj nie powala...


a tutaj widok na czerwony - fragment "zwykłej drogi" - całkiem przyjemny w tym miejscu. trzeba tylko uważać żeby odbić w prawo we właściwym miejscu

Po zjechaniu do Karkoszczonki dalszy ciąg w dół, aż do zejścia się szlaków żółtego i zielonego, gdzie wybrałem znowu ten drugi i rozpocząłem mozolny podjazd pod górę.
Szczerze - osoba która oznaczyła ten szlak jako rowerowy z rekomendacją pod górę musi mieć niezłe poczucie humoru.
Na naprawdę dobrze podjeżdżającym fullu, z przednim amorem skręconym i przełożeniem 22 x 34 musiałem jeździć zygzakami żeby podjechać.
Początkowo jedziemy stromymi płytami, które potem zmieniają się w drogę z luźnymi kamieniami. Szlak minimalnie się wypłaszcza po jakimś kilometrze od rozdzielenia szlaków, ale taki prawdziwy "odpoczynek" przychodzi dopiero od skrzyżowania szlaków niebieski/zielony.


zielony szlak od Szczyrku na Magurę / Klimczok

Na Magurce ponowne ubieranie ochraniaczy zdjętych przed podjazdem, i kolejny, trzeci już dzisiaj (1 od strony Klimczoka) zjazd do siodła. Tam odbicie na czerwony w kierunku Szyndzielni, którym w ostatecznym rozrachunku zdobywam szczyt który ominąłem wcześniej jadąc pod schronisko. Szybki zjazd (~50 km/h), i potem zielonym szlakiem dalsza jazda. W sumie fajny szlak, szczególnie na początku - taki urozmaicony singiel. Po jakimś czasie robi się luźno-kamieniście, ale ogólnie do objechania spokojnie :)
W pewnym momencie odbijam z tego szlaku, pod wpływem bolących rąk na czerwony, i tam dalej już jadę "ile fabryka dała"...

W samochodzie się zorientowałem że miałem nieperzestawiony zegar w liczniku, i mogłem wykręcić jeszcze godzinę jazdy... no ale trudno. będzie następna okazja.

track gps