Info

avatar Bloguje shovel z miejscowości Tychy. Przejechałem 12019.61 kilometrów w tym 3664.05 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.62 km/h i mam ją głęboko w dupie ;-)
Więcej na moim www.
Polecam: Snowboard Sklep Snow4Life
Portal o treningu siłowym i funkcjonalnym mojego autorstwa


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy shovel.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

samemu

Dystans całkowity:4142.75 km (w terenie 1246.14 km; 30.08%)
Czas w ruchu:201:42
Średnia prędkość:20.00 km/h
Maksymalna prędkość:64.50 km/h
Suma podjazdów:30879 m
Maks. tętno maksymalne:177 (90 %)
Maks. tętno średnie:140 (71 %)
Suma kalorii:9011 kcal
Liczba aktywności:141
Średnio na aktywność:29.38 km i 1h 29m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
34.60 km 30.00 km teren
03:44 h 9.27 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1630 m
Kalorie: kcal

Żywiecki na wietrze

Sobota, 5 listopada 2011 · dodano: 05.11.2011 | Komentarze 5

krótki wypad w Beskid Żywiecki. chciałem sprawdzić możliwość podjeżdżania czerwonym szlakiem przez Abrahamów i Słowiankę na Rysiankę... w zasadzie całość do Słowianki jest do podjechania, poza krótkimi fragmentami z sypką nawierzchnią. Od Słowianki na Rysiankę już gorzej... może 40% dystansu w siodle, reszta - but, no ale nie ma enduro bez wypychania;-)


widoki dzisiaj raczej średnie


tzw. "Szuter gruboziarnisty" na czerwonym szlaku... zdecydowanie wolałem go w drugą stronę

po dotarciu na przełęcz między Rysianką a Romanką trafiłem na rowerzystę - Jarka Hałasa z BikeBoardu. Wydaje się całkiem fajnym gościem, szkoda tylko że jechał na jakimś małym,karbonowym fullu o skoku 80-100mm... mogłem sobie tylko jego plecy na podjazdach pooglądać. Na Lipowskiej się rozdzieliliśmy, ja poszedłem na obiad, On pojechał dalej...

Po obiadku zjazd - najpierw moim ulubionym, zielonym szlakiem. Może nie było tak szybko jak ostatnio (v max ok. 51 km/h), ale za to udało mi się go przejechać bardzo czysto, łącznie z występem skalnym - w ciągu (poza pauzami na focenie)... no i jedna podpórka na początku była.


nico gotowy do zjazdu


przejrzystość powietrza poprawiła się trochę na koniec dnia


kolejna fotka Hell'iusa

po zjechaniu zielonym do Boraczej wspinaczka na Prusów, gdzie po drodze zrywam łańcuch.. ale to było do przewidzenia, bo wczoraj wieczorem go skułem "na słowo honoru" i w pogotowiu czekała już spinka.
Z Prusowa niebieskim szlakiem. No cóż - było niby szybko, ale liście trochę rzeczy poukrywały i w paru momentach mi się cieplej zrobiło. Na szczęście obyło się bez gleby:) Tutaj v-max ok. 55 km/h (gps co prawda pokazuje 60, ale sądzę że przekłamuje;-).

Ogólnie - niebieski jako opcja podjazdowa na Boraczą raczej nie ma racji bytu. Czerwony na Rysiankę jest opcją dość szybką ze Słowianki, chyba najszybszą (alternatywą jest zjazd czarnym ze Słowianki i potem wspinaczka asfaltem na Boraczą, później czarnym i żółtym szlakiem na Rysiankę - ten jest akurat do podjechania). W sumie łącznie z pauzami na jedzenie i picie dotarcie ze Słowianki do Rysianki zajęło mi około 1h:30 minut.

track gps

a tutaj filmik z ubiegłotygodniowego wypadu w Żywiecki, gdzie jechałem w dużej części tymi samymi szlakami, tylko czerwonym - zamiast w górę, to w dół (czerwony jest w drugiej połowie, sekcja końcowa to właśnie ten "szuter gruboziarnisty")



Dane wyjazdu:
15.82 km 10.00 km teren
00:53 h 17.91 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:108 m
Kalorie: kcal

rozjazd przed górami:P

Czwartek, 3 listopada 2011 · dodano: 04.11.2011 | Komentarze 0

taka sobie wycieczka po okolicy. trzeba zacząć ruszać tyłek jak jestem w domu, bo forma spada.

tak, dobrze widzicie. zacząłem spowrotem prowadzić bikestats. ciekaw jestem kiedy uzupełnię "braki" z tego sezonu, bo jest tego... masa. minimum 30 rowero-góro-dni.
Kategoria 0-50 km, samemu


Dane wyjazdu:
28.07 km 26.00 km teren
04:05 h 6.87 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1390 m
Kalorie: kcal

Kolejny raz w Beskidzie Małym...

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 27.07.2011 | Komentarze 2

Kolejny krótki wypad w Beskid Mały.
Podjazd - "objazdem" szlaku czarnego, tym razem w całości w siodle się udało do samego schroniska na Groniu JP2. Stamtąd zjazd niebieskim szlakiem w kierunku Ponikwi, następnie wbiłem na żółty szlak idący na linii Andrychów - Wadowice w miejscu, w którym go opuściłem tydzień wcześniej.
Warto było - ten fragment żółtego, rzadko uczęszczany, jest bardzo przyjemny w jeździe. Na większości drogi jest to singiel który jest dość mocno zarośnięty... za to nie ma tam zbyt wiele luźnych kamieni. W szczególności na HT musiałby być przyjemny. Z tego co pamiętam tylko jedna rynna przy samym końcu była, ale to nic:)

Po zjechaniu z żółtego odbiłem na... kolejny żółty, tym razem jako podjazd na Leskowiec.
Szlak jest średnio oznaczony i dość łatwo go zgubić, w szczególności na początku jego biegu.. Jako opcja podjazdowa jest średni - bez wypychu się nie obejdzie na paru odcinkach, ale ogólnie nie jest tragicznie i większość (95%) robimy w siodle.

Z atrakcji - jedna wychodnia skalna, bardzo fajna. Aż korciło żeby próbować z niej zjechać:)
na koniec tradycyjnie, zjazd kombinowany zielonym/czarnym z Leskowca.

parę fotek:

widoczek spod Leskowca


Skrzyżowanie niebieskiego i żółtego szlaku


a to już sam szlak...


"występ" skalny

reszta fotek tutaj

oraz track gps

Dane wyjazdu:
26.47 km 25.00 km teren
04:20 h 6.11 km/h:
Maks. pr.:51.20 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1482 m
Kalorie: kcal

Leskowiec na Meridce

Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 0

W sobotę miałem jechać z moimi klientami na wycieczkę, ale jednemu dziecko się rozchorowało, drugi sobie nogę kontuzjował, i w efekcie pojechałem sam.
Po drodze straciłem "trochę" czasu i w efekcie pod Leskowiec dojechałem dopiero około 11:15. Dość późno, a traskę "w planie B" miałem ambitną.
Przy okazji chciałem przetestować nową Meridę, która - jak się później okazało - długo u mnie nie zagościła (za mała była)

Na pierwszy rzut, choć z małą perturbacją (pomyłka) poszedł podjazd zaproponowany niedawno przez Tomka Dębca jako alternatywną do czarnego szlaku drogę podjazdową na groń JP2.
Faktycznie - większośc dało się podjechać, niewiele było miejsc gdzie trzeba było popchać rower... i jak już to głównie tam, gdzie zwózka pozostawiła za sobą masę luźnych gałęzi i kamieni.

Na Groń dotarłem po niespełna godzinie. Wyjątkowo tłoczno - 2 wycieczki szkolne z dzieciakami i sporo turystów nie wróżyło za dobrze na zjeździe, no ale nie było tak źle. Zjeżdżałem zielonym przez Gancarz do skrzyżowania z szlakiem żółtym idącym na wschód. Tam już zdecydowanie mniej ludzi, a jazda jakaś taka... przyjemniejsza.

Żółty był dla mnie nowością - jeszcze go nie jechałem... no albo może inaczej - nie pchałem ;-)
Odcinek do Kokocznika to zwykła szutrówka, od Kokocznika do skrzyżowania zjazdu do ulicy - jest to singiel, mocno zarośnięty i mocno zarzucony różnego rodzaju przeszkodami w postaci poprzewracanych drzew.

Od ulicy do Bliźniaków jest to... masakra. wypych, wypych, wypych. do podjechania może 10%. GPS pokazywał nastromienie od 30 do 55%, więc lekko nie było. Ze względu na to że ten odcinek zabrał mi sporo czasu zamiast skończyć żółty i wjeżdżać żółtym zdecydowałem sie na wyjazd/wypych niebieskim na Groń.

Na samym Groniu tym razem było cicho i spokojnie, jedynie 3-osobowa grupka rowerzystów z Wadowic (pozdrawiam) dojechała tam parę sekund przede mną - podjeżdżali żółtym szlakiem...

Zjazd z Leskowca kombinowany - zielonym/serduszkowym/czarnym.
Na końcu ręce mnie już trochę bolały, jednak Recon to nie Talas i wybiera trochę gorzej, za to ogólne wrażenia z jazdy Meridą pozytywne - dobrze podjeżdża, bardzo pewnie zjeżdża, szkoda tylko że taka mała ramka...


na Gancarzu...


eksplozja wiosennych kolorów - w tym roku była wyjątkowo późno..


widoczek w trakcie wypychu na bliźniaki:)

więcej fotek tutaj

a tutaj track GPS




zjazd niebieskim / zielonym oraz czarnym z leskowca do Rzyk


zjazd z przełęczy Ponczakiewicza Niebieskim w kier. Leskowca

Dane wyjazdu:
12.13 km 0.00 km teren
00:28 h 25.99 km/h:
Maks. pr.:36.40 km/h
Temperatura:5.0
HR max:177 ( 90%)
HR avg:140 ( 71%)
Podjazdy: 50 m
Kalorie: kcal

Dzisiejsze asfaltowanie

Niedziela, 27 marca 2011 · dodano: 27.03.2011 | Komentarze 5

trochę asfaltowej jazdy. Chłopaki z EMTB uderzyli na Kopę Biskupią na Opolszczyźnie, a ja... ja nie chciałem już patrzeć na błoto po ostatnich wypadach.

W sumie to pojechałem na rower wieczorem bez przekonania że powinienem - rano byłem na siłowni, przebiegłem 7,5 km, dołozyłem swoje na rowerku i trochę nogi czułem przed wyjazdem.

w nocy wrzuciłem na sieć podsumowanie wyjazdów enduro mtb z tej zimy (aktualizacja wpisów wkrótce!):

Kategoria 0-50 km, samemu


Dane wyjazdu:
32.84 km 0.00 km teren
01:20 h 24.63 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 50 m
Kalorie: kcal

nuuuuda

Czwartek, 24 marca 2011 · dodano: 27.03.2011 | Komentarze 1

Taki sobie nudny wyjazd po okolicy. Miałem ochotę się trochę poruszać więc... kawałek przejechałem:)
Powoli uzupełniam zaległe wpisy na BS... kurde trochę tego jest ;-(
Kategoria 0-50 km, samemu


Dane wyjazdu:
10.46 km 0.00 km teren
00:27 h 23.24 km/h:
Maks. pr.:33.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

pobłotne czyszczenie

Poniedziałek, 14 marca 2011 · dodano: 27.03.2011 | Komentarze 0

wyjazd na myjnię w celu czyszczenia roweru po błotnych eskapadach.
"Mycie skraca życie" więc po myciu padło mi jedno łożysko w suporcie, ale wymieniłem na zapasowe i jest ok.
Kategoria 0-50 km, samemu


Dane wyjazdu:
11.72 km 11.50 km teren
01:20 h 8.79 km/h:
Maks. pr.:42.10 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:727 m
Kalorie: kcal

Śnieżne enduro ;-)

Niedziela, 28 listopada 2010 · dodano: 28.11.2010 | Komentarze 4

Poranny SMS. "Gdzie jesteś?"... Gdzie jesteś, gdzie jesteś... kurna w łóżku. Która jest godzina?9:40? Ja je**ie. Zaspałem. Co robić? Późno już, zanim dojadę w góry trochę czasu minie... Czy warto? EEEE... Warto!
Szybkie śniadanie, rower pakuje do Uniaka (bo Escort poszedł na złom w tym tygodniu) i chwilę przed 12 docieram do parkingu pod Dębowcem. Rozpakowywanie Zanim rower rozpakowałem i wyregulowałem minęło kolejnych 20-30 minut, ostacznie zanim ruszyłem zdązyłem już trochę zmarznąć. Trudno, rozgrzeję się po drodze.

Pocieszające było to, że już po paruset metrach, tuż przed schroniskiem nad Dębowcu napotkałem na 1go rowerzystę tego dnia(swoją drogą, zawsze mnie bawiło określanie tego obiektu "schroniskiem" - kurna przed czym tu się chronić w mieście? Może przed dzikimi lokalesami?)

Podjazd jechało się całkiem sprawnie, i po godzinie byłem już pod schroniskiem na Szyndzielni, tam chwilka postoju, wszamanie Snickersa, pamiątkowe fotki, ubieranie ochronek i w dół. A właściwie to początkowo było w górę, bo myślałem o zdobyciu jeszcze dzisiaj Klimczoka, ale po chwili namysłu stwierdziłem że lepiej jak zjadę od razu, bo mam sporo pracy na jutro i nie powinienem się obijać aż tyle.

Pod schroniskiem na Szyndzielni


Rower ma na sobie jeszcze całkiem sporo Babiogórskiego błotka

Zjazd na dół w całości zielonym szlakiem - jechało się bardzo fajnie :) Na górze, na tych bardziej stromych, kamienistych fragmentach zaliczyłem ze 2-3 podpórki, ale gleby nie było:) Niżej, czyli w zasadzie od 2go przecięcia szlaku z czerwonym, jazda już była bardzo płynna i wbrew zapowiedziom grupy turystów że mnie będa zbierać ze szlaku za chwilę udało się dojechać w dół bez żadnych problemów:)

Prędkości może nie były astronomiczne - w zakresie 30-40 km/h, ale jak na pierwszy raz od miesięcy na śniegu... było całkiem ok:)

swoją drogą - zauważyłem ze ostatnio stosunek kilometrów przejechanych autem do tych przejechanych rowerem ustalił się na 10:1, mam nadzieje że tak nie będzie przez całą zimę, bo w końcu rowerowanie powinno być sportem pro-ekologicznym:)

Track GPS

Dane wyjazdu:
17.20 km 16.50 km teren
03:30 h 4.91 km/h:
Maks. pr.:48.80 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1080 m
Kalorie: kcal
Rower:

Unfinished business

Niedziela, 21 listopada 2010 · dodano: 21.11.2010 | Komentarze 11

2:40... alarm w telefonie, ale ja i tak już nie śpię od dobrych 10 minut. Już czas się zbierać, kilometrów do pokonania samochodem jest trochę.
Pakuję się, włączam radio, akurat się zaczyna "Midlife Crisis" Faith No More. To nie może być przypadek, szykuje się coś większego...


Do celu blisko 110 km, a po drodze psychika zalicza pierwszy test - rzęsisty deszcz w okolicach Suchej Beskidzkiej i Makowa Podhalańskiego. Niedobrze, oby na miejscu było sucho.
Przed Wadowicami blisko 20 minut postoju na zamkniętym przejeździe kolejowym. Dróżnik usnął? W końcu się toczy jakiś skład, ruszam dalej.

Do celu podróży samochodem docieram o 5 z minutami. Wypakowuje rower, światła, zakładam zbroję. Zimno. Szlag by trafił takie pomysły... Trudno. Nikt mi nie kazał, jestem na własne życzenie. Czas zacząć wyścig z czasem...
Po kilkuset metrach asfaltem a później błotną drogą docieram do żółtego szlaku, przekraczam granice i jadę do góry. Zgodnie z moimi przypuszczeniami szlakiem jedzie się bardzo dobrze, chociaż co jakiś czas wyrzucają mnie z siodła uślizgi na liściach czy też luźne kamienie.
A jeśli chodzi o liście - jest ich masaa....

Szlak trochę się zmienił od ostatniej mojej wizyty, niestety na gorsze. Wichury zniszczyły wiele drzew, oprócz tego widać że pojęcie zwózka jest leśnikom nawet na terenie Parku Narodowego nieobece.

O 6:30 jest już jasne że nie zdążę na wschód słońca. Ale to może i dobrze, bo jak się okazało później, niektóre fragmenty szlaku i za dnia były skrajnie nieprzyjazne...

Chwilę przed 7 pierwszy postój przy osuwisku, kawałek wolnej przestrzeni to i zdjęcia. Kiedy przystanąłem, rozejrzałem się... stwierdziłem że było warto tak wcześnie wstawać.


Pierwsze promienie słońca


Może nie było to oglądanie wschodu "bezpośrednio" ale też miało to swój urok...

Jako że byłem już od jakiegoś czasu na szlaku łączonym czerwonym / żółtym jazda szła bardzo sprawnie. Do schroniska dotarłem chwilę po siódmej, pierwsza proba podjazdu na przełęcz... nie, to się nie da. Rower na plecy i spacerek... Do przełęczy udaje się przejechać dosłownie sto metrów, reszta to noszenie / pchanie. dotarłem tam jakoś w okolicach godziny ósmej, pierwsi turyści już schodzili, no cóż - oni może ten wschód obejrzeli...

Mnie tymczasem czekały bardzo strome schody, których pokonanie z rowerem na plecach zajęło mi dobre 15 minut... Przy okazji po raz kolejny okazało się że zbroja się przydaje - rower się bardzo dobrze podpiera na plastikach:)


na przełęczy dzień już w pełni


doskonała przejrzystość powietrza - nocne opady musiały "zmieść" zanieczyszczenia


tamte pasmo miało również zostać dzisiaj zdobyte

Na przełęczy chwila na odpoczynek, ubranie (na moje szczęście!) kurtki z windstopperem, kominiarki i w drogę. O ile niżej temperatura była dodatnia i było całkiem przyjemnie, o tyle na już na poziomie 1100 metrów przebiegała dzisiaj granica "zamarzalności". A Przełęcz przecież jest położona na ponad 1400 metrach...


celu jeszcze nie widać

Początkowe metry przejeżdżam bardzo sprawnie - choinki i kosodrzewina dobrze chroni od wiatru. W międzyczasie oswajam się z tym, że nie będzie mi dane dzisiaj zbyt szybkie zjeżdżanie w tym terenie - sporo szronu, lodu - ślisko...


kolejne widoki. Coś leniwie ten dzień wstaje... a może to cień Wielkiej Góry robi taki efekt?


w drodze powrotnej tą "ściankę", jako jedyną na trasie, udaje mi się zjechać

Im wyżej tym chłodniej - to normalne. Ale dzisiaj było to szczególnie zauważalne - o ile jeszcze na Przełęczy szronu było relatywnie mało, o tyle na wysokości 1500-1550 metrów jest już go sporo, a cała kosodrzewina jest jakby "polana" lodową polewą.


rzut okiem w kierunku mniejszej siostry


co tam się kotłuje?

Po wyjściu powyżej linii kosodrzewiny, na wysokość ~1650 metrów mogłem już całkowicie zapomnieć o jeździe. Wiatr był tak silny, że wywrócił mnie dwukrotnie razem z prowadzonym przeze mnie rowerem, a lekki nie jestem - 75 kg + plecak + rower? jakieś 95-100 kg wagi łącznej. Roweru nie można było też nieść, bo działał jak spadochron, który w tych warunkach pociągnąłby mnie w przepaść.
Przedzieram się dalej w kierunku szczytu, chociaż warunki robią się coraz bardziej ekstremalne. Wydychana para z ust zamarza w przeciągu sekund na okularach, brwiach, nosie. Trudno powiedzieć ile to było w km/h. 70?80?100? w dolinach takich wiatrów nie ma...
Co chwilę szukam schronienia za usypanymi kupkami - kurhanami. Idę dalej...
... ale ta wędrówka ma swój kres. Na wysokości ok. 1705 metrów, na kilkadziesiąt metrów przed osiągnięciem celu musiałem odpuścić. Nie miałem siły iść wyżej, nie potrafiłem utrzymać się na oblodzonych kamieniach... no i przede wszystkim - nie miałem żadnego pomysłu jak wciągnąć na górę rower w tych warunkach.
Dobrnąłem do kamiennej zasłony, gdzie przełknęłem pół bułki z goryczą porażki.. tak blisko a jednak tak daleko. Nie udało się.
W międzyczasie dochodzi piechur, schodzący z góry który mówi że tam jest jeszcze gorzej (a może być?) Jego zegarek wystawiony na wiatr po chwili pokazuje temperaturę -14 stopni. To pewnie tłumaczy dlaczego na systemie nośnym plecaka pojawił się lód, a mój - jakby na to nie patrzeć - dobry, zimowy zestaw ubrań nie dawał rady.


miejsce mojej kapitulacji...
Po chwili piechur skierował się w dół, a ja ubrałem w tym czasie ochraniacze na kolana, bardziej po to żeby móc schodzić na czworaka aniżeli żeby zjeżdżać. Zziębnięty wcale nie miałem specjalnej ochoty wychodzić na tą pizgawicę, no ale jak trzeba to trzeba.

Powrót na otwartej przestrzeni był jeszcze gorszy, ale jakoś udało mi się dobrnąć do kosówki, gdzie w końcu wiatr się uspokoił. Wsiadam na rower, chcę się wpiąć... dupa! nic z tego. Blok z butów pozostał gdzieś na trasie, a więc po raz drugi w ciągu 2 miesięcy będę zjeżdżał "na jednej nodze", tylko że tym razem ta górka nie ma 800 m npm...

Chwilę później orientuję się że przerzutki zamarzły - no nic, trzeba rozruszać... wyjścia linek były oblepione 2-3 mm warstwą lodu.
Ok, udało się.. Nawet w pewnym momencie zaczęło mi się względnie sprawnie jechać - udało się pokonać pierwszą ściankę, drugą - większą - sobie odpuściłem, bo powrót helikopterem drogą okrężną przez szpital mi średnio odpowiadał.


widoki były najlepszym środkiem uspokajającym


rzadki rzut okiem na słowacką stronę

Po zjeździe do Przełęczy chwila na podziwianie widoków, parę fotek... Fajnie jest. Gdyby nie ten wyrwany SPD'ek pewnie objechałbym to-co-niezdobyte dołem i zdobył co nieco z pasma Policy.

Pasmo Jałowieckie. Niby wysokie góry, a jakieś takie karłowate się wydają ;-)

Zjazd z przełęczy drogą męki okazał się prostszy niż myślałem. O ile pierwsze schody musiałem sprowadzić - te najbardziej strome - zresztą... z tego co wiem tylko nieliczni tędy potrafią zjechać :)
O tyle cała następna część poszła mi bardzo sprawnie. Niestety ruch turystyczny trochę się nasilał, a koło schroniska zaparkowany był wóz parkowców, więc tamtą okolicę grzecznie przeprowadziłem.
Po wjechaniu spowrotem na czerwony/żółty spokojny zjazd do samochodu, jeszcze tylko kilka podpórek i jedna prawie-gleba i jestem na miejscu.
Niestety duża ilość błota i liści trochę zabrała przyjemności ze zjazdu, ale może to i dobrze - bo był przynajmniej trochę dłuższy...

tracka GPS dzisiaj nie ma - urządzenie zamarzło i zdechło, powoli dochodzi do siebie:) Punkt startowy 695m, docelowy 1725m, osiągnięty ~1705m, łącznie przewyższeń ok. 1080 metrów (uwzględniając spadki)

Jeszcze ostatnie foto z wyjazdu... który traktuje jako swego rodzaju "unfinished business" - do poprawy w przyszłym roku.


Za dzisiejszy wypad przysługuje mu dodatek za pracę w warunkach szkodliwych

Dane wyjazdu:
25.80 km 25.00 km teren
02:35 h 9.99 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1650 m
Kalorie: kcal

masyw klimczoka z (prawie) każdej strony

Poniedziałek, 1 listopada 2010 · dodano: 01.11.2010 | Komentarze 1

Dosyć spontaniczny wypad w Beskid Śląski. Rano sprawdziłem warunki na Szyndzielni (kamerka on-line), okazało się że śnieg w okolicach szczytu stopniał. Super - jadę.
Na parkingu pod Dębowcem byłem jakoś koło 11, start - czerwonym do góry. Po kilkuset metrach zdejmuje kurtkę i rękawiczki, i dalej już do góry bez przerwy. Na szlaku spotykam kolarza z Dębicy - pozdrawiam w tym miejscu serdecznie!
Pod górę jechało się świetnie, bez odpoczynków - pod schronisko dotarłem po 50ciu minutach od wyruszenia.
Dalej - na Klimczok żółty, najpierw jednak rozprawa z kamieniami koło schroniska, które mnie pokonały kiedy miałem jeszcze Terrago... tym razem poległy pod moimi kołami:-)
Na Klimczok również udało mi się wjechać, bez podpórki, bez przystawania. Kolejny raz full udowodnił swoją wyższość, bo poprzednio 2x na szczyt rower wpychałem.
Na Klimczoku krótka pauza, ubieranie ochraniaczy i w drogę - do siodła:)


widok na schronisko - tam się wybieram, jednak dość okrężną drogą...

Po zjeździe do siodła - zjazd niebieskim "ej Dorian, ale tu jest urwisko!" (cyt. Grzybu - na rozpoczęcie sezonu ;-). Niestety nie był tak ciekawy jak miałem nadzieję - w zasadzie jest to po prostu stroma rynna z dużymi, luźnymi kamieniami. Nic szczególnego.
Po dojechaniu do skrzyżowania niebieskiego z zielonym skręciłem w ten drugi, i podjechałem "od drugiej strony" pod schronisko. W schronisku obiadek, i szybkie ruszenie do siodła. wybór - czerwony do Karkoszczonki.
Szlak przejechałem drugi raz, tym razem sekcja korzenista poszła mi trochę lepiej, ale dalej cośtam prowadziłem. Ogólnie nie wiem czy on jest do przejechania w całości - mało miejsca jest na nabranie szybkości przed pokonywaniem następnych przeszkód.
Za to początek szlaku jest ciekawy - stromo, z jedną mini ścianką :)
Dalej do przełęczy zjeżdża się albo rynną zwózkową (syf) albo ścieżkami między ściętymi gałęziami, pniakami itp (syf, ale ciekawszy;-)


widok z czerwonego na Skrzyczne - przejrzystość powietrza dzisiaj nie powala...


a tutaj widok na czerwony - fragment "zwykłej drogi" - całkiem przyjemny w tym miejscu. trzeba tylko uważać żeby odbić w prawo we właściwym miejscu

Po zjechaniu do Karkoszczonki dalszy ciąg w dół, aż do zejścia się szlaków żółtego i zielonego, gdzie wybrałem znowu ten drugi i rozpocząłem mozolny podjazd pod górę.
Szczerze - osoba która oznaczyła ten szlak jako rowerowy z rekomendacją pod górę musi mieć niezłe poczucie humoru.
Na naprawdę dobrze podjeżdżającym fullu, z przednim amorem skręconym i przełożeniem 22 x 34 musiałem jeździć zygzakami żeby podjechać.
Początkowo jedziemy stromymi płytami, które potem zmieniają się w drogę z luźnymi kamieniami. Szlak minimalnie się wypłaszcza po jakimś kilometrze od rozdzielenia szlaków, ale taki prawdziwy "odpoczynek" przychodzi dopiero od skrzyżowania szlaków niebieski/zielony.


zielony szlak od Szczyrku na Magurę / Klimczok

Na Magurce ponowne ubieranie ochraniaczy zdjętych przed podjazdem, i kolejny, trzeci już dzisiaj (1 od strony Klimczoka) zjazd do siodła. Tam odbicie na czerwony w kierunku Szyndzielni, którym w ostatecznym rozrachunku zdobywam szczyt który ominąłem wcześniej jadąc pod schronisko. Szybki zjazd (~50 km/h), i potem zielonym szlakiem dalsza jazda. W sumie fajny szlak, szczególnie na początku - taki urozmaicony singiel. Po jakimś czasie robi się luźno-kamieniście, ale ogólnie do objechania spokojnie :)
W pewnym momencie odbijam z tego szlaku, pod wpływem bolących rąk na czerwony, i tam dalej już jadę "ile fabryka dała"...

W samochodzie się zorientowałem że miałem nieperzestawiony zegar w liczniku, i mogłem wykręcić jeszcze godzinę jazdy... no ale trudno. będzie następna okazja.

track gps