Info

avatar Bloguje shovel z miejscowości Tychy. Przejechałem 12019.61 kilometrów w tym 3664.05 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.62 km/h i mam ją głęboko w dupie ;-)
Więcej na moim www.
Polecam: Snowboard Sklep Snow4Life
Portal o treningu siłowym i funkcjonalnym mojego autorstwa


baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy shovel.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2010

Dystans całkowity:315.44 km (w terenie 215.01 km; 68.16%)
Czas w ruchu:27:30
Średnia prędkość:11.47 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma podjazdów:10385 m
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:39.43 km i 3h 55m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
48.93 km 30.00 km teren
04:03 h 12.08 km/h:
Maks. pr.:53.30 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2008 m
Kalorie: kcal

wymarzony koniec października

Sobota, 30 października 2010 · dodano: 30.10.2010 | Komentarze 1

Prawie epickie zakończenie października.
Dość późno ruszyłem - ok. 11 z Targanic - zatrzymały mnie korki przycmentarne.
Ruszyłem na przełęcz Beskid, później zielonym szlakiem na Palenicę.
Po chwilowym wypychu na początku - po odbiciu z asfaltu - dalszy ciąg to już jazda 100% w siodle. Świetny flow, masa przyjemności... po drodze spotkałem grupkę rowerzystów na których później trafiłem jeszcze raz pod Żarem - będących tam już na skraju wyczerpania ;-).


widok z przełęczy


tam jadę... ten śnieg wygląda mało zachęcająco


poza początkowym wypychem zielony szlak jest w 100% przejezdny

Na Palenicy szybkie założenie ochraniaczy i zjazd - może nie było mega-szybko, ale jechało mi się dobrze :) Stała prędkośc 20-30 km/h, sprawne zmienianie strony rynny.. No poza ostatnim fragmentem, gdzie "moją ścieżkę' zajął wpychający bike'a rowerzysta z Kęt. Zamieniliśmy kilka słów i pojechałem dalej.

Spod Palenicy ruszyłem asfaltem wzdłuż jeziora, aby po kilku minutach zmierzyć się z moim ubiegłotygodniowym ciemiężcą - asfaltowym podjazdem na Żar, który dzisiaj poszedł mi dosyć sprawnie - do odbicia na czerwony szlak podjazd zajął mi około 30 minut, i miejsce ubiegłotygodniowej prędkości 6-8 km/h zajęła bardziej akceptowalna 10-15 km/h.

Po objechaniu Kiczery "dołem" (wiem - widoki przednie, ale ten wypych... podziękuję) jechałem dalej czerwonym. Początkowo miejscami pojawiał się snieg, później - w okolicach Wielkiej Cisowej Grapy - zrobiło się go więcej.


zima zaczyna pokazywać zęby

Pod Kocierzem spotkałem znowu rowerzystę z Kęt, który na swoim całkowitym sztywniaku i na cieniutkich jak palec oponach pokonywał bardzo podobną trasę do mojej, jednak w przeciwnym kierunku (pozdrawiam)

Na Kocierzy parę fotek... widok na Tatry (nie spodziewałem się) i jazda w dół... nie tym szlakiem.Zamiast jechać czerwonym na przełęcz, zjechałem drogą zwózkową do Wielkiej Puszczy - i był to dosyć szybki zjazd:) w jednym miejscu gdzie było 'nawalone" zwalonych drzew przez ciągłe podskoki mimo trzymania (kiedy się dało) hamulców prędkośc i tak wzrosła powyżej 40 km/h


widok na Tatry - z Kocierzy ich jeszcze nie widziałem...

Po zjeździe decyzja - wracam na szlak. Ponowny podjazd na przełęcz Beskid Targanicki i wjazd zielonym szlakiem na Kocierz. Tutaj mi poszło trochę gorzej niż w ubiegłym tygodniu i zaliczyłem ok 50 metrowe pchanie. Trudno
Koło SPa tym razem bez postoju. Szybki przejazd szlakiem do asfaltu, po drodze zagapiłem się i wpakowałem się w leżące pnie - udało się co prawda je przeskoczyć, ale jakiś koniec chyba przywalił mi w przerzutkę i ją conieco skrzywił... jutro sprawdzę.

Dalej do Potrójnej poszło dość sprawnie - udało się dojechać w jakieś 30 minut jazdy, z jedną gleba na podjeździe - nie udało mi się wypiąć z spdka, przyglebiłem i... nie mogłem uwierzyć własnym oczom - bloki zostały w pedale.
Miałem co prawda wcześniej problemy z wypinaniem się z tych pedałów ale tego się nie spodziewalem...

na Potrójnej próba wyciągnięcia i ponownego założenia bloku - niestety średnio udana, bo przykręcony na jednej śrubie blok został w pedale już po 500 metrach (znowu nie umiałem się wypiąć - mimo znacznego "popuszczenia" sprężyny!


Tatry z Potrójnej


ostatnie promienie zachodzącego słońca

Ogólnie to w tym miejscu trwał już wyścig z czasem - zależało mi na tym, żeby zjechać póki będzie jeszcze widno.
Płaski odcinek szlaku żółtego do Jawornicy jest mocno zabłotniony i nieciekawy. Szczerze mówiąc zastanawiałem się nad zawróceniem, ale...
... ale od momentu w którym zaczął się zjazd, już o tym nie myślałem.
Jest stromo, dość trudno... jest świetnie!
Jadąc "na jednej nodze" nie mogłem sobie niestety na nic pozwolić - prawa noga ślizgała się po pedale, skutecznie utrudniając kierowanie rowerem i balans. mimo to było fajnie.
Szlak początkowo to szeroka droga, która po jakimś czasie zmienia się w rynnę ze ścieżką po boku. Na ścieżce są drzewa i korzenie, a w rynnie - kamienie, i nawet chyba jakaś sekcja ze skałkami. Nachylenie zjazdu to takie stałe 30% - wystarczające żebym "dał popalić" moim hamulcom (starałem się nie jechać za szybko), bo przednia tarcza (203 mm) mi się lekko zwichrowała od przegrzania (mimo że przystanąłem w połowie dla schłodzenia).
Ale ogólnie... muszę tu wrócić bo zjazd ma potencjał.

polecam

v-max teren 48,2 km/h
Track GPS



Dane wyjazdu:
40.32 km 29.00 km teren
03:37 h 11.15 km/h:
Maks. pr.:51.20 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1367 m
Kalorie: kcal

beskid mały - kocierz > leskowiec > gancarz

Niedziela, 24 października 2010 · dodano: 24.10.2010 | Komentarze 3

Dzisiejszy wypad zaczął się około 9:30 na parkingu pod Kauflandem w Andrychowie, skąd wraz z Clyde'm i Itkiem z emtb ruszyliśmy na dzisiejszą wycieczkę...
no, ok, ruszyliśmy trochę później, bo się okazało że mi dętka puszcza i musiałem zmienić - najwyraźniej wczoraj gdzieś "przysnejczyłem".

Początkowo bardzo dawał się we znaki halny - na asfalcie wiejący prosto w twarz... na szczęście - jako że wybraliśmy opcję zielonym szlakiem na kocierz - to asfalt nie trwał wiecznie, a w lesie było już przyjemniej. znacznie przyjemniej:)
Podjazd zielonym przy dobrej kondycji i szczęściu (nie odskoczeniu jakiegoś kamola) jest do zrobienia w 100%. Przy mojej kondycji było to jakieś 98%, bo mnie jednak zrzuciło z roweru. Ale ogólnie - jest ok. Wysokość jest nabierana sprawnie, przyjemnie, i przy okazji jest czas popodziwiać "piękne okoliczności przyrody"... Bo podczas zjazdu to za szybko ten krajobraz mija:)


widoki z przełęczy Beskid - zapowiada się fajny dzień


większość zielonego szlaku jest do podjechania. Chociaż nikt nie mówi, że jest to łatwe:)


są tez miejsca takie jak tutaj... albo wjeżdżasz na totalnym młynku, licząc na to że nie ucieknie ci żaden kamień spod koła, albo wpychasz:) bo jak staniesz to już nie ruszysz

Na Kocierzu zrobiliśmy sobie krótki postój, popas, porównywanie rowerów... Widoki się już tylko poprawiały.
Z Kocierzy ruszylismy czerwonym szlakiem w kierunku Leskowca. To nie jest mój ulubiony kierunek, ale był to też pewien test dla nowego bike'a, bo w lecie sporo podjazdów wprowadzałem...


widok z okolic zajazdu na Kocierzu


moi dzisiejsi "towarzysze podróży" - Itek i Clyde z emtb.pl

Jazda czerwonym w stronę Leskowca lekka nie jest. Odcinek do Potrójnej wymagał ode mnie kilkudziesięciu metrów prowadzenia roweru, ale i tak nie było źle. Co prawda trochę zostałem z tyłu za chłopakami, bo próbowałem podjechać możliwie jak najwięcej - nawet jak mnie zrzuciło z siodła.
Na Potrójną dojechałem "trochę" styrany, ale widoki zaraz poprawiły humor:)
Po krótkiej foto-sesji decyzja - zjazd do prywatnego schroniska pod potrójną. Herbatka (3 zł), krótki popas i w drogę..
Chłopaki nie chciały mi wierzyć w to że dobrze prowadzę, bo "leskowiec to tam!" ale udało się ich przekonać argumentem ze jeśli się pomylę, to ja wpycham rowery:)


widoki z Potrójnej - przełęcz Beskid, grupa Palenicy, w tle grupa Magurki Wilkowickiej / Hrobaczej Łąki


a z tej strony rysują się góry prowadzące do celu naszej wycieczki - Leskowca


popas rowerowy pod schroniskiem na Potrójnej

Pod Łamaną Skałę jechało się całkiem sprawnie. Krótka sesja foto przy "wielkim kamieniu", większośc fot z tego ma Clyde więc pewnie coś jeszcze dorzucę[/i]


występ skalny w okolicach Łamanej Skały


ta sama okolica;-)


zjazd ze Smrekowicy (?)

W okolicach Smrekowicy trafiliśmy na 3-osobową wycieczkę krosiarzy:) jadąc przez chwilę z tyłu na zjeździe za jakąs dziewczyną na sztywniaku, muszę stwierdzić że jest twarda :) ~40 km/h, rzucało nią na kamieniach jak Żydem po pustym sklepie, ale się nie poddawała i jechała dalej :)

Pod sam Leskowiec wywiązała się jakaś "walka podjazdowa", która grupa szybciej osiągnie szczyt, ale moja obtłuczona w sobotę noga dała się we znaki i odpuściłem, wrzuciłem młynek i porozmawiałem po drodze z turystą pieszym / biegnącym :)
Na Leskowcu tylko chwila, fotka grupowa (znowu u Clyde'a) i szybki zjazd na schronisko (dosłownie szybki:)
Pogoda zaczęła się psuć, temperatura spadać a wiatr się znowu zaczął wzmagać, więc trzeba było się trochę uwinąć.
Na samym Leskowcu upuściłem też trochę powietrza z dampera - niby tylko 10 psi a jak odczuwalna różnica... od razu zrobiło się bardziej miękko, i rower stał się stabilniejszy na luźnych kamlotach.


panorama z Leskowca - po raz który to ja tu jestem?


wycieczka w komplecie
W czasie kiedy Clyde raczył się piwem, Itek Żurkiem, ja zabrałem się za przestawianie kierownicy - przybliżenie jej do siebie. Co tu dużo gadać - różnica na zjazdach BARDZO odczuwalna.
Zjazd zielonym spod schroniska jest świetny - szybki, w miarę bezpieczny i urozmaicony. W sumie to dla mnie szybki był chyba aż za bardzo, bo złapalem snejka w przednim kole. Chłopaki pojechali dalej a ja sobie kleiłem... po jakichś 10-ciu minutach byli już spowrotem, koło napompowane i można dalej jechać.


na groniu JP2


widok spod gronia JP2 - na zielonym/czarnym szlaku

Do Gancarza zjazd fajny, potem dosyć męczący podjazd, ale przejezdny.
Zjazd z Gancarza - najpierw szeroka szutrówka, która niespodziewanie odbija w prawo - my przegapiliśmy zjazd i musielismy wpychać kawałek spowrotem.
Po odbiciu w prawo jedziemy najbardziej stromym fragmentem szlaku w Beskidzie Małym - na odcinku 100 przejechanych metrów tracimy blisko 50 metrów w pionie. Ogółem - fragment jest trudny, ale do zjechania przy nisko osuniętym siodle:)
Dalsza część zielonego zmieniła się trochę od mojej ostatniej wizyty. Szlak jest równy, przyjemny do jazdy - interwałowy.
Nie dojechalismy niestety szlakiem do końca - robilo się późno i kropiło, więc kiedy natrafiliśmy na asfalt - skorzystaliśmy:-) i po kilkunastu minutach dotarliśmy do aut.

podwumowując...
jedna z najlepszych wycieczek w tym sezonie. Jechało mi się świetnie, mimo bolącej nogi. Zero gleb, jeden snejk - da się przeżyć. Tym bardziej że to w sumie pierwszy raz w tym roku kiedy zmienialem gumę w górach. Poza tym - jeżdżąc na ciśnieniu ~1,5 bar to nawet przy Fat Albertach osoba ważąca 80 kg prosi się o snejka:)

na koniec tradycyjnie - track GPS i profil trasy...



Dane wyjazdu:
48.40 km 33.00 km teren
04:47 h 10.12 km/h:
Maks. pr.:53.10 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2120 m
Kalorie: kcal

Jesienny Beskid Mały

Sobota, 23 października 2010 · dodano: 23.10.2010 | Komentarze 5

Korzystając z "pięknych okoliczności przyrody" wybrałem się na cotygodniowy wypad w góry. Do samego końca miałem dylemat gdzie jechać - w końcu na niedzielę już byłem umówiony na objazd Beskidu Małego, ale rzut oka na kamerkę on-line zlokalizowaną na szyndzielni uświadomił mi, że Beskid Śląski, i ogólnie górki wyższe niż 1000 m npm to nienajlepszy pomysł.

Wybrałem więc trasę w rzadziej przeze mnie odwiedzanej części "Małego" - w grupie Magurki Wilkowickiej oraz w obrębie masywu góry Żar.

Z Międzybrodzia Kobiernickiego wystartowałem koło 10tej, dość późno - ale szczerze mówiąc, nie miałem siły się wywlec z auta. Pierwsze kilometry podjazdu to ciągłe przerwy - to telefon, to walka ze strzelającymi pedałami (swoją drogą, dalej nie wiem czemu strzelają). W międzyczasie zdecydowałem się wrzucić słuchawki na uszy, i "uraczyć" się muzyką. Dobre rozwiązanie na podjazd - poszedł wyjątkowo sprawnie, chociaż może niezbyt szybko (~ pół godziny jazdy), ale trzeba brać pod uwagę że moje opony poprzednio jeździły w ciągniku rolniczym... 2,4 przód/tył na ciśnieniu ~2 atmosfery to nie jest zbyt przyjazny zestaw na asfalt:)

Koło schroniska na Hrobaczej MASA liści. tego sie nie da opisać... spadło tam ich może pół metra? z perspektywy czasu żałuję że się nie zatrzymałem, ale tak dobrze mi się jechało...
Czerwonym w kierunku Gaików tym razem jechało się bardzo przyjemnie. Jeden krótki wypych, umiarkowana ilość błota. Ilość liści pozwalała na bezpieczną jazdę:)

miejsce do "podpychania

Przed Gaikami odbiłem na niebieski szlak prowadzący na przełęcz Przegibek. Krótka foto-pauza, obniżenie siodła i w drogę.
Tutaj szlak był już bardziej nieprzewidywalny. miejscami dywan liści tak równo pokrywał całość, że trudno było wyczuć gdzie akurat idzie "rynna", i co się czai pod spodem.

widoczek spod Gaików

Po zjechaniu na przełęcz Przegibek zdecydowałem się "zgubić" jeszcze parę metrów wysokości i spróbować podjazdu na Magurę zielonym szlakiem od strony Straconki.
Szlak przy dobrej kondycji jest do podjechania w całości, na fullu na 100%, na hardtailu - jeśli się będzie wybierało dobrą linię przejazdu. Ja podprowadzałem tam może 5 metrów, jak zrzuciło mnie z siodła i nie miałem gdzie wystartować.


zielony szlak ze Straconki]

Na Magurce - zatrzęsienie myśliwych. Jakieś polowanie sobie urządzili? Szkoda tylko że samymi ciężkimi terenówkami się "bujali" po okolicy..

Od Magurki do Czupla była strefa śneigowo-błotna. Niebieski szlak po prostu "spływał" wodą pośniegową... masa błota, bagna, mało przyjemności z jazdy. Po kilkuset metrach wyglądałem już jakbym wskoczył do jakiejś błotnej mazi i się cały wytaplał.
Na szczęście na tym odcinku chwilowo poprawiła się widoczność, co umożliwiło wykonanie kilku fotek.


Widoki "spod Czupla" - na Hrobaczą...


...jezioro Międzybrodzkie oraz skraje pasma Leskowca...


oraz na Żar wraz z chowającym się za nim masywem Palenicy

Dalszy ciąg to omyłkowy zjazd niebieskim szlakiem. miałem jechać czerwonym / żółytym / zielonym ale pomyliłem oznaczenia.
Szlak do Suchego Wierchu jest całkiem fajny, później się robi... zdecydowanie nieprzyjemny. Ostre koryta zwózkowe przykryte grubą warstwą liści, małe możliwości objazdu tego rynsztoku.
Udało mi się tym razem zjechać najtrudniejsze fragmenty tylko po to, żeby przyglebić kilkaset metrów dalej, w kolejnej rynnie - o tyle niefartownie że chciałem stanąć i poprawić okulary, wypinałem nogę z SPD do podpórki i... dupa. nie wypięła się. Za to straciłem równowagę i przyglebilem traktując udo z jednej strony kamieniami, a z drugiej - wykręconą kierownicą. Ból niemiłosierny - do teraz mam w tym miejscu grubą na 1,5 cm bułę :/

Po zjechaniu z niebieskiego BARDZO ucieszyłem się na widok asfaltu. stanąłem na chwilę dając odpocząć rękom, w międzyczasie patrząc się na... zupełnie wyczilautowaną krowę


Milka Chill Out

W Czernichowie przy obmyślaniu planu dalszej wycieczki miła rozmowa z "lokalsem", który odradził mi prób wjazdu niebieskim szlakiem na Jaworzynę (dzięki Ci), i zasugerował żeby jednak jechać od strony Żaru i wykorzystać asfalt.
Powiem szczerze - to był dla mnie najgorszy podjazd w tym roku. Z jednej strony już trochę zmęczony, z drugiej - obolały, bo ból nogi nie ustępował, a z trzeciej - na dobrym asfalcie opony tak pięknie się wgryzały w podłoże, że pozbawiały mnie siły do jazdy. W efekcie podjazd na Żar zajął mi blisko godzinę, w większości jadąc "z młynka".
Tuż przed zbiornikiem odbiłem w kierunku czerwonego szlaku, którym jednak nie pojechałem - skróciłem sobie odrobinę drogę, dając odpocząć nogom (pominęłem trawersem Kiczerę). Po jakimś czasie zaczęło mi się jechać znowu lepiej... po południu jesienny krajobraz dodatkowo urozmaicało fajne światło, wic było na co popatrzeć.
W którymś momencie ze zmęczenia / roztargnienia zsiadając z roweru przy tabliczce informacyjnej zapomniałem się rozejrzeć czy mam gdzie zsiadać. Efekt - gleba - ~2 metrowy lot w urwisko (tak tak, zsiadłem prosto w "otchłań" + parę metrów turlania się... na szczęście nic się nie stało - gleba zamortyzowała upadek :)
Nie robiłem na tym odcinku fotek.. nie chciało mi się.
Czerwony szlak swoją drogą musiał być niedawno na nowo znakowany - świetne oznaczenia. Brawo dla okolicznego PTTK.
A i gdzieś na trawersie Cisowej Grapy.. jest fajna sekcja skalna na singlu, niestety ja tam musiałem się wypychać, ale z drugiej strony musi być całkiem ciekawym urozmaiceniem. Muszę tam wrócić w przyszłym roku:)

Przy Cisowej odbiłem na niebieski szlak w kierunku Jaworzyny - w planie przejechany do końca, aby zobaczyć jak wygląda to, czym miałem z Kubą zjechać pod koniec sierpnia.
Szlak jest świetny - do podjechania praktycznie w 100%, nawet w takich dzisiejszych, dość mokrych warunkach. Ciekawe widoki na Żar z tej mniej popularnej strony...


niebieski szlak na jaworzynę


zgaduj zgadula - co pod liśćmi hula?


widok na Żar z Jaworzyny


i na jeziorko poniżej:-)

Po kilkuset metrach od Jaworzyny dojeżdżamy do rozwidlenia żółty/ niebieski szlak. Łatwo przeoczyć.
Od tego miejsca szlak staje się mniej przyemny - przynajmniej z taką liściastą ściółką, bo nie bardzo wiadomo po czym się jedzie.
Głównie jest to typowa "zwózka", sporo kamieni, koryto. Szczerze mówiąc żółty szlak jest dużo przyjemniejszy do zjazdu, jednak niebieski oferował dzisiaj piękne kolory "w zamian" za niedogodności zjazdowe...


ze zdjęciem nie było nic robione - takie kolorki miały drzewa

dla zainteresowanych jeszcze tradycyjny track gps oraz profil trasy.



Dane wyjazdu:
43.32 km 33.00 km teren
04:45 h 9.12 km/h:
Maks. pr.:42.60 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1720 m
Kalorie: kcal

Żywieckie błotka

Sobota, 16 października 2010 · dodano: 19.10.2010 | Komentarze 5

Plan był inny. Weekend w Beskidzie Niskim, zlot forum EMTB... nie wypaliło. Brak czasu i problemy z samochodem zmusiły mnie do pozostania w okolicy.
W góry pojechałem wraz z Łukaszem (arepo@emtb), ujeżdżającym Duncona Amstaffa - hardtailowego Enduraka.

Wyjazd już tradycyjnie pociągiem o 7:18 z Tychów, spotkanie z Łukaszem w przedziale, wstępne zaplanowanie trasy - dojazd do Rajczy i w drogę.... do sklepu po zakupy :)
Swoją drogą - nie "zgubił" ktoś roweru podobnego do tego na fotce? Facet nie wyglądał raczej na zapalonego rowerzystę, poza tym - zostawienie sprzętu wartego kilka tysiaków pod marketem - nie przypiętego ani nic to też raczej nie jest oznaka że sprzęt mu ciężko przyszedł.


rowerek szuka właściciela?

Po chwili ruszyliśmy do Glinki, skąd rozpoczął się nasz właściwy atak - żółtym szlakiem na Krawców Wierch. Kubiesówka, mimo iż dostępna asfaltem, wcale nie należy do najłatwiejszych do zdobycia górek.
W tym miejscu - wielki podziw dla Łukasza, który mimo niesprzyjającej geometrii i przełożenia (22s30) dał radę się tam wtoczyć.


Pan Jezus upada, Dorian jedzie, Łukasz robi foty

Po drodze trafiamy na grupę turystów z okolic Tarnowskich Gór, którzy niestety do Krawców Wierchu muszą parkę swoich kolegów "donieść" bo się nawalili i niespecjalnie udawało im się poruszanie jakiekolwiek, nie mówiąc już o poruszaniu pod górę:)

Po chwili asfalt się kończy i zaczyna się jazda drogą szutrowo / kamienisto / glinną. Raz stromiej raz łagodniej, parę krótkich zjazdów. Ogólnie - przyjemnie.
Przed samą bacówką na Krawcowym ujawnia się jedna z charakterystycznych cech Beskidu Żywieckiego - gliniastość. Opony z rozmiaru 2,4 urosły do 2,7 , blokowały się w widełkach i traciły trakcję.


żółty szlak Glinka - Krawców Wierch

Na Krawcowym krótki postój, gorąca czekolada (paskudna - z tytki i rozwodniona!) i dalsza jazda szlakiem granicznym. Na Hrubej Buczynie ubieram ochraniacze i zaczyna się zjazd... który mi szczerze mówiac wyjątkowo słabo wychodził tym razem. Cały czas miałem wrażenie ślizgania się tylnego koła na mokrych korzeniach / kamieniach, co skutecznie zmniejszało moją przyjennośc z jazdy.


zjazd z Hrubej Buczyny

Do przełęczy Bory Orawskie zrobiliśmy kilka foto-pauz, to na skarpie, to na pseudo-north shore'ach (deskach ułożonych na bagnistych odcinkach szlaku).
W międzyczasie zdążyłem się zorientować że Arepo to w górach nie świeżak, i zjeżdżać potrafi... dużo szybciej ode mnie:)


prawie jak manual :-)


ochraniacze 661 Race wyglądają trochę jak część garderoby Imperialnego Szturmowca z Gwiezdnych Wojen


Łukasz na jednej z deseczek. Skubaniec ma dobrą technikę :)


ja też jakoś dawałem radę

Na przełęczy Bory Orawskie zjechaliśmy w dół - do strumienia, i do czarnego szlaku prowadzącego na Rysiankę. Zjazd do strumienia idzie wąską ścieżką i jest zakończony ścianką, której w sierpniu nie udało mi się zjechać, a w sobotę - udało mi się to zrobić dwukrotnie. Drugie podejście dlatego, że przy pierwszym była podpórka - więc się nie liczy :)


ścianka do strumienia


przygotowanie psychiczne do drugiego zjazdu

Po przejechaniu strumienia - oczywiście - Łukasz przejechał, ja stanąłem w połowie i się "podparłem" w wodzie:P dotarliśmy do czarnego szlaku, który zdecydowaliśmy się opuścić - kierowani mapą Cartomedii na której boczna droga prowadziła okrężną trasą na Rysiankę. W sumie to to był mój pomysł, i "na moich barkach" spoczywa wina...
... bo droga urwała się w pewnym miejscu, co zafundowało nam półgodzinny wypych na Trzy Kopce - a zdobywania tego szczytu mieliśmy uniknąć dzięki skrótowi..
Oczywiście trochę czasu straciliśmy, co przy dość krótkim dniu nie było bez znaczenia.

Z Trzech Kopców szybki zjazd, w czasie którego zdecydowaliśmy że jedziemy do schroniska na Lipowskiej zamiast na Rysiance - żeby oszczędzić czas.
W schronisku zamówiliśmy jedzonko - gulasz z ziemniakami (ja) i plackami (Łukasz). Co tu dużo gadać - gulasz dobry, ale porcje... no kurna, szanujmy się nawzajem, i jak przychodzi do stołówki dwóch zmęczonych turystów, to wypadałoby im dać taką porcję żeby przynajmniej poczuli że coś zjedli...
Dla kobiety na diecie - porcje w sam raz.

Po chwili decyzja - jedziemy. Zielonym trawersujemy zbocze Borucza i zjeżdżamy na Boraczą, robiąc znowu kilka foto pauz... oj nie szło mi to jeżdżenie.
Słaba praca przód / tył, opadanie przedniego koła na "stopniach" itp.
Swoją drogą - momentami to aż mi głupio było że gośc na sztywniaku mi odjeżdża z taką prędkością w dół... no ale cóz - Łukasz już lata jeździ, a dla mnie w sumie to dalej "pierwsze kroki" w górach.


pisałem już że Łukasz szybko zjeżdza?


zielony szlak - Lipowska - Boracza


momentami były nawet spokojniejsze fragmenty :)

Pod koniec zjazdu robiło się już ciemno i mocno mgliście. Szczerze mówiąc - dla prawie ślepej osoby to nie najlepsze warunki do jazdy po górach.
Bez zatrzymywania się w schronisku pojechaliśmy od razu szlakiem na górę Prusów, gdzie doczepił się do nas czarny zagubiony piesek... dostał ode mnie snickersa (wiem wiem, dla psów czekolada jest niezdrowa - ale chyba lepsza czekolada niż nic) i pojechaliśmy dalej.
Zjazd na lampkach, cały czas trzymałem się tyłu Łukasza który jechał pierwszy. Musiał się mocno ograniczać żebym za nim nadążał w tych warunkach...

... zjazd do Węgierskiej bez większych przygód. Szlak z góry Prusów wygląda na fajny do objechania w dzień, pewno kiedyś się tam jeszcze wybiorę.

Zakończenie wycieczki na PeKaPie - ja pojechałem do Tychów, Łukasz został w Rajczy.

Track GPS

ps. fotki - jak się łatwo domyśleć - w większości wykonywane przez Łukasza.




Dane wyjazdu:
47.80 km 32.00 km teren
04:05 h 11.71 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1548 m
Kalorie: kcal

EMTB Beskid Mały

Niedziela, 10 października 2010 · dodano: 11.10.2010 | Komentarze 2

Wypad z ekipą z forum EMTB.pl
Oni jechali co prawda od Suchej Beskidzkiej, a ja od Andrychowa, jednak nasze drogi spotkały się na czerwonym dojazdowym na Leskowiec...

Ale od początku.
Wstałem dość późno, bo koło 8mej, przy planowanym wyjeździe na tą godzinę. Po prostu nie potrafiłem się zwlec z łóżka jakoś skluteczniej... w związku z tym do Andrychowa dotarłem dopiero o 10:10. 10.10.2010 :)
Obrałem sobie za cel Leskowiec - jako planowane miejsce spotkania, gdzie po męczącym (mnie) dojeździe asfaltem zaliczyłem klasyczny "wypych" czarnym szlakiem. Swoją drogą - zamiast odbić w pewnym miejscu na "serduszkowy" który umożliwa łagodniejsze zdobycie tej wysokości, bez konieczności wypychania, to ja dalej na upartego cisnąłem czarnym.
No cóż - dopiero po 12 wdrapałem się na groń gdzie trafiłem na obchody Dnia JP... w sensie Jana Pawła:) Masa ludzi. Na szczęście przyjechałem jeszcze w czasie gdy msza trwała w najlepsze więc udało się zjeść okrutnie drogą kiełbaskę z grilla (8,50!) nie czekając w półkilometrowej kolejce.
Po chwili odpoczynku zjechałem czerwonym szlakiem do ekipy EMTB, osiągając przy tym zawrotną prędkośc 46,8 km/h :)

Po przywitaniu się nie pozostało nic innego jak tylko "w tył zwrot" i rozpoczęcie ponownego podjazdu na groń tym razem z drugiej strony.
Tam odpoczynek, dla mnie już drugi w przeciągu chwili, i jakoś tak czas zleciał ze dopiero przed 3 ruszyliśmy z Leskowca w kierunku Kocierzy.


ostatnie metry podjazdu na Leskowiec - na 1 planie Magik, w tle Beata i Kondi

Po mozolnych podjazdach w koncu przyszła chwila zabawyna zjęździe z Leskowca. Natłok turystów przeszkadzał tylko w minimalnym stopniu, bo bardzo grzecznie się odsuwali i nawet pozdrawiali :)


zjazd z Leskowca - Kondi

Jako że odcinek Leskowiec - Kocierz to klasyczny trawers, to i podjazdów nie brakuje. Ewidentnie widać tu przewagę fulli z mniejszym (poniżej 160mm:D) skokiem / regulowanym skokiem nad większymi i cięższymi klasycznymi endurakami:)


Mentos klasycznie na podjazdach w czołówce


Kondi i Beata również nie odpuszczają

Na Łamanej Skale krótki odpoczynek, i chyba jedyna fotka widokowa którą dzisiaj zrobiłem - jakoś nie było ani widoczności, ani specjalnie okazji...


widoczek z Łamanej Skały

Dalej zjazd mijał całkiem miło aż do momentu, w którym Kartonier nie stwierdził że sobie podskoczy... i lądując urwał hak, pokrzywił szprychy, przerzutkę i łańcuch. A to wszystko prawdopodobnie nie zahaczając przy lądowaniu o żaden kamień :)


mielonka

Po krótkiej chwili rower był już złożony i na chodzie. z pomocą przyszedł "standardowy hak przerzutki" , kombinerki oraz kamyki, liście itp :) Przerzutka wyprostowana...
Przy okazji okazalo się że kaseta też się zleksza odkręciła, ale po ściśnięciu mocnym koła już nie przeszkadzała.
Karton jechał dalej:)

Na ostatnim fragmencie zjazdowym przed Kocierzą - z Potrójnej, trafiliśmy na dwójkę turystów i jednego debila. Debila, bo stwierdził że jest słupem soli, i stanął na środku szlaku, a my wszyscy musieliśmy go omijać... co na luźnych kamieniach wcale nie musiało się udać :) Najwyraźniej szpanował przed 2 kobietami w jego wieku swoją "intelidżencją". Szkoda gadać...
Najwyraźniej nie miał wyobraźni na tyle, żeby sobie uzmysłowić co może z nim zrobić ~100 kg uderzające przy prędkości ~30 km/h. Ja miałem plastiki i kask, a on??

Na Kocierzu krótki popas i rozterki czy jechać dalej.
Ostatecznie zdecydowaliśmy się ruszyć dalej (plan zakładał jechanie czerwonym / niebieskim / żółtym i zjazd do drogi na Żywiec). Ja pojechałem do szczytu "Wielka Góra" i zdecydowałem się wracać - sciemniało się, a wizja kilkunastokilometrowego powrotu asfaltem do Andrychowa po ciemku średnio mnie cieszyła.
Po zjechaniu na Kocierz zakładanie światełek i dalej - w dół zielonym... świetnie mi się zjeżdżało, powiem szczerze :) przydałaby się jeszcze czołówka, ale i tak na tym odcinku w zasadzie miałem podobne tempo jak przy świetle.
Po dojechaniu do asfaltu zjazd do Andrychowa i koniec weekendu rowerowego...

Track GPS



Dane wyjazdu:
52.80 km 30.00 km teren
04:15 h 12.42 km/h:
Maks. pr.:47.90 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1472 m
Kalorie: kcal

Żywieckie klimaty

Sobota, 9 października 2010 · dodano: 11.10.2010 | Komentarze 8

Jako że pogoda dopisuje, a rowerek został "uzdatniony do jazdy" to zaplanowałem na sobotę wycieczkę w Beskid Żywiecki - w okolice gdzie ostatnio urwałem przerzutkę, i nie spełniłem swojego "podbojowego" obowiązku.
Niestety, konduktor przyszedł i oznajmił że pociąg dalej niż do Rajczy nie jedzie, dalszy transport możliwy jest tylko autobusem co mi nieszczególnie pasowało, więc zdecyodwałem się zmienić plany.
Ruszyłem razem z poznanymi Mariuszem i Tomkiem z Milówki w stronę Hali Boraczej zielonym szlakiem, przebiegającym w rejonie aktywnego osuwiska na wzgórzu Prusów.
Szlak dosyć ciekawy, podjeżdżalny w 95%, z fragmentami ostrego wypychu przy ściankach oraz tuż przed samym schroniskiem


polanka na zielonym


jesień w górach jest piękna... szkoda tylko że dzień taki krótki!


podjazd częściowo wiedzie fajnym singletrackiem. niestety - taki odcinek jest dość krótki i zakończony wypychem.

Na Hali Boraczej zrobiliśmy krótki postój, ja skróciłem łańcuch o jedno ogniwo i się przebrałem w trochę bardziej przewiewne ciuchy (czytaj: zdjęłem zimowe spodnie accenta z windstopperem które grzały niemiłosiernie).
Udało mi się też chłopaków przekonać że zjazd czarnym i podjeżdżanie na Słowiankę nie jest ciekawą opcją, i że lepiej zrobią jak pojadą ze mną na Rysiankę :)


tuż za Boraczą


na dole schronisko


krótki odpoczynek na skrzyżowaniu szlaków pod Redykalnym

W okolicach Lipowskiej na płaskim fragmencie udało mi się zaliczyć OTB. Gleba i kamienie dobrze zamortyzowały upadek, jednak skutki odczuwałem już do końca wycieczki. Na Rysiance poza krótkim odpoczynkiem i sprawdzeniem zjazdu na Słowiankę skorzystałem z uprzejmości właścicieli schroniska i się trochę "opatrzyłem".
Widoki były niestety dosyć średnie - niby było widać Tatry, ale przejrzystość powietrza była raczej przeciętna.


shit happens


w oddali widać szczyty Tatr


a nieco bliżej - rysuje się sylwetka Babiej Góry

Dalsza część to zjazd czerwonym szlakiem trawersującym Romankę do Słowianki. Szlak urozmaicony i ciekawy, ogólnie nie jest trudny ale ma parę ciekawszych fragmentów - jedną ściankę i jedną sekcję z "telewizorami" którą udało mi się przejechać... no prawie do końca, bo podjechać pod ostatnie odbiorniki RTV mi się nie udało :)


jeden z fajniejszych fragmentów na czerwonym


jak widać - zaopatrzyłem się w ochraniacze kolan. Szkoda że nie mieli akurat w sklepie łokciowych:-)


Tomek na zjazdach nie odpuszczał.


ścianka - jedyny fragment w Beskidach z Łańcuchem, poza Babią Górą. Na chwilę obecną - dla mnie niezjeżdżalne, ale może za rok...


a takie coś lubię :) trochę dużych kamieni, można się pomęczyć ciekawie

Dalszy fragment czerwonego szlaku nie był już taki fajny - szeroka droga poorana zwózką drzew i ostatnimi ulewami. Ogólnie - bez tragedii, ale na pewno zjazd tedy nie sprawia specjalnej przyjemności.


Mariusz i Tomek przy małym strumyczku


zjazd w bagienku


Mariusz zjeżdża w kierunku Słowianki

W schronisku na Słowiance zrobiliśmy sobie postój. Słońce chyliło się ku zachodowi, wiatr się wzmagał no i temperatura spadała, więc po chwili zdecydowaliśmy się kontynuować wycieczkę czerwonym w kierunku Węgierskiej Górki.
Początkowo pchaliśmy tak szybko, że nie zauważyliśmy odbicia szlaku, co zaowocowało wepchnięciem na jakąś górkę, krótką foto-sesją, naradą i zjazdem do czerwonego. Udało się go szczęsliwie znaleźć - okazało się że to singiel w trawach - rewelacja! A przynajmniej byłaby rewelacja, gdyby nie parę dziur-niespodzianek i ogólnego zarośnięcia szlaku.
W kazdym razie - jechało się tam bardzo przyjemnie i naprawdę polecam ten fragment, chociaż trzeba się liczyć z obiciami od gałęzi.
Tuż przed końcem singla udało mi się po raz drugi wyglebić, ale tym razem nie byłem sam - w tym samym miejscu Tomek zaliczył swoją jedyną glebę w ciągu dnia :)

Dalej już było z górki. Dośc dobra droga, szybkie zjazdy... po dotarciu do węgierskiej Pizza w pizzerki Przystanek (dobra! polecam!) i powrót pekapem do domu:)


polanka nad Słowianką - jesli tu dojedziesz, to znaczy że zabłądziłeś :)


pamiątkowa fotka


?


i ostatnia fotka - widokówka z tego dnia...

Track GPS

track nie obejmuje dojazdu do PKP w Tychach - podobnie jak profil!
v-max teren 46,8 km/h



Dane wyjazdu:
33.86 km 28.00 km teren
01:58 h 17.22 km/h:
Maks. pr.:47.10 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: kcal

rozjazd po dłuższej przerwie

Czwartek, 7 października 2010 · dodano: 07.10.2010 | Komentarze 0

rozjazd "przed górami"... dłuższa przerwa spowodowana urwaniem haka. Na szczęście firma z Izraela (sic!) wyjątkowo szybko się uwinęła z realizacją zamówienia, i mam już hak + zapas u siebie.

dzisiejsza wycieczka - na hałdy na murckach, tam trochę pojeździłem, zaliczyłem najtrudniejszy możliwy podjazd, po czym ze znajomym szukaliśmy (i znaleźliśmy) trasę FR na Wzgórzu Wandy.
całkiem ciekawa, szkoda że taka płaska :/
Kategoria 0-50 km, z kims, z Radkiem


Dane wyjazdu:
0.01 km 0.01 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Babia Góra - "na chodzonego"

Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 04.10.2010 | Komentarze 3

Babia Góra miała być zdobyta w tym roku w mniej legalny sposób, jednak się nie udało - może i dobrze, bo po zdobyciu szczytu piechotą stwierdzam że nie potrafię jeszcze na tyle dobrze jeździć, żeby z Diablaka do przełęczy Brona zjechać, a jesli miałbym tego nie zjeżdżać - to daremne jest taszczenie tam roweru.

Szliśmy od Zawoi - Czatoże, bo nie chciałem ułatwień w postaci startu na poziomie 1000 m npm (Krowiarki), żółtym szlakiem który jest wręcz stworzony do rowerowania, i to bynajmniej nie takiego wymagającego nie-wiadomo-jakich sprzętów i stalowych nerwów.
mało kamieni, dosyć łagodne zjazdy, dobra widoczność i świetny stan szlaku. Jedno niebezpiczne miejsce na odcinku "singletrackowym" - przy osuwisku, nad małą przepaścią. Dosyć dobrze widoczne, więc wystarczy zwolnić do normalnego tempa i przejechać / przeprowadzić ostrożnie i będzie ok.

Z perspektywy rowerowej szlak przełęcz brona do schroniska jest praktycznie w 80% nie do podjechania, a do zjechania - no na dobrym fullu i z niezłą techniką dałoby się go zjechac. nie jestem pewien czy w 100% bo same zejście z przełęczy to ścianka w najczystszej postaci (ludzie bali się schodzić) prowadząca po kamiennych stopniach, no ale są tacy, którzy sobie z tym radzą :)

Sam odcinek z Brony do Diablaka "podjezdny" jest w około 2/3, co do zjazdu.. no na dzień dzisiejszy, to przy paru ściankach na pewno bym musiał schodzić. Sam szczyt z kolei wydaje mi się jeszcze względnie zjeżdżalny - co prawda są kamienie i jest stromo, ale wydaje mi się że jest możliwość wybrania ściezki zjazdu... na pewno trzeba mieć do tego opanowaną stójkę w miejscu :)

ok. koniec pisania, w końcu to nie rowerowanie. parę fotek: